wtorek, 31 grudnia 2013

Szczęśliwego Nowego Roku

Wszystkim moim czytelnikom życzę wiele szczęścia i radości w nowym roku, spełnienia marzeń, dotrzymania noworocznych postanowień, dużo kasy i zdrowia.

Polacy wokół bieguna północnego - cd

Zainteresowanym wyjaśniam, że jacht Lady Dana 44 nie zdołał opłynąć bieguna dookoła ze względu na warunki panujące w Cieśninie Beringa, ale jako pierwszy polski jacht pokonał przejście północno-wschodnie, czyli połowę polarnego pasażu. 

Gratulacje dla dzielnych żegalarzy i życzenia dalszych sukcesów, są jak najbardziej wskazane. 

Mgły Avalonu

Marion Zimmer Bradley
"Mgły Avalonu"
Część pierwsza cyklu "Avalon". Sięgnęłam po nią by przybliżyć sobie świat króla Artura i rycerzy okrągłego stołu. Ponieważ czytałam e-booka, nie wiedziałm jak gruba jest ta książka. Dopiero gdy przeczytałam 30% procent zorientiwałam się, że jest to ok. 900 stron. W większści czyta się bardzo dobrze, choć trafiają się dłużyzny, zwłaszcza pod koniec książki. Wprost nie można doczekać się zakończenia. Książka podobała mi się przede wszystkim ze względu na wiele metafor ukrytych w fantazyjnym wątku. Przecież gninący we mgle Avalon, to nic innego jak odchodząca w przeszłość pod naporem chrześcijaństwa wiara druidyczna. Morgiana, kapłanka Wilkiej Bogini, to przecież ta sama Morgan czarownica, jaką widzą w niej chrześcijanie. Nawet Graal ma tu wymiar metaforyczny, gdyż jest naczyniem druidów przeniesionym do świata chrześcijan. Bradley świetnie opisuje styk starego kultu opartego, na wiedzy wielu pokoleń z chrześcijaństwem opartym na wierze. Wiele rzeczy w tej książce ma podwójny wymiar, podobnie jak Graal. Wyspa Avalon jest tą samą wyspą, na której wybudowano opactwo Glastonberry. Miecz Artura, jest mieczem druidów, ale walczy w sprawie chrześcijan, nawet sam Artur namaszczyony na króla w obrzędzie druidycznym odrzuca pod wpływem żony pogańskie korzenie i zostaje królem chrześcijańskim. Merlin to nie imię własne, ale tytuł ,Merlin Brytaniii, doradcy króla i najwyższego druida. To on właśnie mówi, że nie ważne, jak nazwiemy boga, ważne byśmy oddawali mu należną cześć. Książka prezentuje ciekawe spojrzenie na legendę o królu Arturze i myślę, że warto polecić ją każdemu miłośnikowie nie tylko fantsy, ale i historii. Wątek Lancelota jest kontrowersyjny, Galahad mało konkretny, a o Percivalu zaledwie się wspomina, jest za to wiele innych, barwnych postaci. Choć dużo czytania, naprawdę warto. Teraz czekają mnie dalsze części, ale dla relaksu wzięłam się za kryminał Miki Waltari, jak skończę napiszę parę słów.

wtorek, 24 grudnia 2013

WESOŁYCH ŚWIĄT


Wszystkim moim czytelnikom przesyłam serdeczne życzenie zdrowych i wesołych świąt, spokoinych dni, słońca na codzeień i uśmiechniętych twarzy wokół.

niedziela, 22 grudnia 2013

Śledź w porach

Udzielił mie się nastruj przedświątecznej krzątaniny, więc postnowiłam zaprezentować tradycyjną już u nas, a jednocześnie bardzoprostą do przyrządzenia potrawę.



Ja biorę dwa duże pory, 75 dag śledzi (kupuję takie w oleju), pieprz, zioła prowansalskie i olej. Pory kroję w półtalarki, śledzie w neduże kawałki i mieszam razem (zazwyczaj mieszam ręką ubraną w lateksową rękawiczkę, co pozwala na dokładne wymieszanie składników), dodaję pieprz i zioła prowansalskie do smaku, dolewam ok. pół szklanki oleju i mieszam dalej. Gdy składniki są już dokładnie wymieszane przekładam wszystko do słoika i odstawiam do lodówki. Po dwóch dniach potrawa jest już gotowa. Jej zaletą jest to, że podstawowe składniki doskonale neutralizują swoje typowe smaki i aromaty. Całość jest smaczna i nawet ci, co nie lubią śledzi nie będą zawiedzeni. W szczelnie zakręconym słoiku możne takie śledzie przechowywać kilka dni.


Zachęcam wszystkich parających się gotowaniem do korzystania z lateksowych rękawiczek. Potpatrzyłam to w kuchni Koziego Grodu, gdy tam pracowałam. Pozwala to na wykonywanie wielu czynności rękami bez obawy o zanieczyszczenie potraw, a i ręce są znacznie mniej narażone nie tylko na zabrudzenie, ale i na ochronę przed solą i innymi przyprawami. Ja używam rękawiczek do mieszania potram, do zagniatania ciast, do panierowania itp.

niedziela, 15 grudnia 2013

Refleksje kibica

Oglądałyśmy wczoraj z Basią w TV mecz Lechia Gdańsk - Górnik Zabrze. Od początku do końca mecz był bardzo interesujący. W pierwdzej połowie Lechia ostro nacierała na bramkę Górnika, w drugiej skutecznie broniła się przed naporem górnika. Mimo, że bezbramkowy mecz był ciekawy od pierwszej do ostatniej minuty i aż nie chciało się odchodzić od telewizora. Już dawno nie odlądałam równie ciekawego meczu.


Nie tak dawno chciałam pobejrzeć mecz naszej reprezentacji ze Słowacją. Pełna dobrych chęci zasiadłam żeby wytrwać do końca zasiadłam przed telewizorem i wytrzymałam piętnaście miunut. Wiało nudą. Brak zaangażowanie w grę naszych podobno najlepszych piłkarzy aż raził. I tu rodzi się refleksja - dlaczego zawodnicy świetnie grający w klubach (czasami nawet czołowych w świecie) w kadrze nie dają z siebie nic? Może kwestia finansowania kadrowiczów ma na to wpływ. Czy wygrają, czy nie i tak dostaną niezłe pieniądze. Ostatnio nawet prezes Boniek wypowiadał się na ten temat, w związu z ogłoszeniem PZPN-u, że za dostanie się do Euro 2016 zawodnicy dostaną 8 milionów, a za porażkę 3 bańki. Dlaczego w piłce nożnej nagradza się porażki. Po co więc zawodnicy mają się wysilać, narażać na kontuzje i niepotrzebnie męczyć, skoro i tak dostaną kasę. Trochę to tak, jak było w PRL-u - czy się stoi, czy się leży tysiąć złoty się należy. Tylko, że z komuną pożegnaliśmy się już dawno i obecni piłkarze raczej jej nie pamiętają. Przeżytek komunizmu zachował się w PZPN-nie. A reprezentacja Polski spada co raz niżej w rankingach FIFA, już nawet przysłowiowe Burkina-Faso, są wyżej od nas. Tylko tak dalej panowie prezesi, a zaliczymy ostatnie miejsce na liście. Będzie powód do gratulacji.

piątek, 6 grudnia 2013

"Ksawery"

"Ksawery" szaleje za oknem. Do dziś mieliśmy w Pomlewie silne wiatry, wichury, zawieje i śnieżyce, teraz mamy orkan o imieniu "ksawery". Niczym nie różni się on od poprzednich. Jest tak szmo nieprzyjemny. Strach wyjść z domu. Zawiewa śiegiem i "p... jak na Uralu". Wichura jak nie jedna poprzednia, ale tamte były bezimienne. Ktoś chyba pozazdrościł Florydzie i stwierdził, że my nie gorsi, nasze wiatry też moga mieć imię. Od środy media straszą nas czymś, co w naszej strefie klimatycznej o tej porze roku jest normą. Przecież wiatry na prełomie jesieni i zimy wiały zawsze, a dwunastka na Bałtyku też nie jest nowością. Chyba temat Ukrainy już na tyle spowszedniał, że trzeba było wymyślić coś nowego - sensacja musi być. Jak słuchałam wiadomości w południe, to miałam wrażenie, że wichura i śnieżyca w naszym kraju są tak sensacyjne jakbyśmy leżeli na równiku. Wiadomo, gdy wieje z taką prękością może pozrywać linie elektryczne i połamać drzewa, a nawet mogą zdarzyć się ofiary śmiertelne, ale tak jest co roku, czasami nawet kilkakrotnie. Nie widzę sensu w rozdmuchiwaniu tego wystarczająco nie miłego faktu do rozmiaróe wielkiego wydarzenia.

W padającym śniegu obraz wyszedł zamazany.

Efekt dodany przez google'a nie oddaje tego co jest w rzeczywistości, ale przyjemnie urozmaica fotkę.

Koty zareagowały na śnieżycę na dworze uparym siedzeniem w domu i szukaniem ciepłych miejsc do spania. Ziutka najpierw pospała trochę w wannie, a następnie wyłożyła sie na parapecie nagrzanym od spodu przez kaloryfer. Blacha zamieniła miejsce na parapecie na podłogę przy kaloryferze. Obie wysawiają na zewnątrz czubek nos i szybko cofają się do środka. Czyli pogoda, że nie tylko psa, ale i kota nie można wygonić na dwór. 

"Tylko mnie nie wykąpcie"

"To, co się dzieje za oknem zupełnie mnie nie interesuje"

"Tu mi ciepło, tu mi dobrze"

niedziela, 1 grudnia 2013

Kurt Wallander

 Hanning Mankell jest twórcą postaci Kurta Wallandera, znanego także telewidzom ze szwedzkiego serialu. Serial oglądałam ze dwa lata temu i bardzo mi się podobał, dlatego teraz sięgnęłam po książki. Pierwza z nich "Morderca bez twarzy" jest świetnie skonstruowanym kryminałem w dawnym dobrym stylu, gdzie najpierw popełniona zostaje zbrodnia, a potem detektyw z  'trudem i mozołem" dochodzi do rozwiązania  i ujmuje mordercę. Akcja książki jest watrka, bez dłużyzn, z kilkoma ciekawymi zwrotami i gdy czytelnikowi wydaje się, że już wie "kto zabił" okazuje się, że ślady prowadzą w zupełnie innym kierunku. Rozwiązanie jest zaskakujące i trudne do odgadnięcia, bo postacie morderców pojawiają się na samym końcu, gdy już staje się pewnym, że nikt inny tylko oni mogli popełnić zbrodnię. Urozmaiceniem akcji są problemy rodzinne i uczuciowe głównego bahatera, a sam Wallander jawi się jako człowiek niezbyt skomplikowany, uparcie poszukujący prawdy, także w życiu prywatnym. Żaden miłośnik kryminałów nie będzie rozczarowny, gdy przeczyta "Mordercę bez twarzy".

Ostatnio zajmowałam się wyszukiwaniem ciekawych książek na Kindle'a i zauważyłam, że wśród pisarzy skandynawskich jest wielu twórców kryminałów od MIki Waltariego począszy. Większość z nich ma bardzo dobre recenzje i wygląda obiecująco. Są wśród nich zarówno Szwedzi, Norwedzy, Duńczycy jak i Islandczycy czy Finowie. Sporo z ich twórczości mam już w bibliotece kalibry i jak przeczytam na pewno wspomnę o nich w tym blogu.

wtorek, 26 listopada 2013

Nastała zima

 W Polmlewie znowu zima. Zaczęło padać w niedzielę i dziś rano na podwórku leżały góry śniegu. Jedynie miejsce, w którym stał samochód było lekko przypruszone. Śnieg, choć temperatura balansuje koło zera, wciąż leży. Jest mokry i ciżki, ale nie ginie. Wygląda to tak:




Blacha już w sobotę przeczuła zimę i z latawicy zmieniła się w prawdziwie domowego kota. A od niedzieli prawie dwadzieścia cztery godziny na dobę śpi na lodówce, schodząc tylko na szybkie jedzenie i skorzystanie z kuwety (i to kot nauczony wychodzić za potrzebą na podwórko). Z dołu jej nie widać, bo lodówka jest dość wysoka, za to z góry wygląda amlowniczo.

Ta obrażona mina to reakcja na to, że przeszkodziłam jej w spaniu.

niedziela, 24 listopada 2013

Adora

Skończyłam czytać romans historyczny Beatice Small "Adora". Jest to opowieść o życiu bizantyjskiej księżniczki Teodory Kantakuzen i sułtana osmańskiego Murada II. Nie wiem ile prawdy historycznej jest w całej opowieści, bo historię znam trochę pobieżnie, a już dzieje Bizancjum i Imperium Otomańskiego tylko w kilku wybranych punktach, ale książkę czyta się z zapartym tchem. Losy księżniczki, która jako dziecko zostaje wydana za mąż za starca, który mógłby być jej dziadkiem są opisane bardzo realistycznie. Oczywiście w tle jest wielka miłość, tym raze do syna pierwszego męża Murada, który obejmie tron otomański po śmierci ojca. 

Teodora rodzi pierwsze dziecko w wieku trzynastu lat. W tamtych czasach i tamtych stronach świata pewnie nie było to żadną sensacją. Z punktu widzenia współczesnej kobiety wydaję się ten fakt przerażający. Po śmierci pierwszego męza i licznych perypetiach Teodora zostaje w końcu żoną Murada II, pierwszej miłości swego życia i oczywiście, jak to w romansach żyją długo i szczęśliwie, choć życie w haremie wymaga od bizantyjskiej księżniczki dużych umiejętności przystosowania się. 


Wadą książki jest to, że więcej w niej romansu niż historii. Jest mowa o podwalinach jakie stworzył Murad II do budowy przyszłej potęgi Otomanów, ale tylko niejako na marginesie toczącej się historii miłosnej. Niemniej jest to dobre czytadło, nie wymagające wysiłku intelektualnego i dajęce sporo rozrywki. 

piątek, 22 listopada 2013

Problem

Zaczęłam szyć spodenki dla Hirka. Mam ładną kraciastą bawełnę i równie ładną flanelę w drobną krateczkę. Od razu wymyśliłam dwie pary ocieplanych spodenek. Z wierzcu bawełana od spodu flanelka - ładnie się ze sobą komponują. Skroiłam wszystko według formy z Burdy i zaczęłam obrzucać brzegi. I na tym stanęłam. Coś się popsuło w maszynie. Mój stary, dobry Łucznik nagle zaczął łamać igłę. Zamiast trafiać w odpowiedni otwór w bębenku, trafia w element metalowy i łamie się z głośnym hukiem. Zostałam unieruchomiona w moim "wielkim dziele". Nawet wyszukałam w Internecie w czym może być problem, ale sama nie bardzo chcę się za to brać, może Łukasz mi pomoże jak wróci z pracy.  Nie cierpię takich sytuacji. Zaplanowana praca nie wychodzi, z powodu braku myszki utrudnioną mam pracę na komputerze, pozostaje tylko czytanie. Dobrze, że mam do przeczytaniw tyle nowych pozycji ściągniętych z Chomika.

czwartek, 21 listopada 2013

Coś nowego!

Przed wyjazdem Basi do Norwegii postanowiłam uszyć sukienkę dla Jadzi i spodenki dla Jasia. Dla dzieci nie szyłam już z od ponad dwudziestu lat, więc z lellim stresem wzięłam nożyczki do ręki z zaczęłam kroić. Materiał - bawełniana kratka - udało mi się kupić okazyjnie na Allegro. Wprawdzie na Allegro czaami kupuje się jak kota w worku (monitor nie zawsze oddaje autentyczne kolory), tym razem się nie zawiodłam i tkanina bardzo przypadła mi do gustu. Takie było moje założenie, że Jadzia i Jaś dostną ciuszki z tego samego materiału. Siłą rzeczy nie mógł to być kolor różowy. Wydaje mi się, że niebieski też będzie twarzowy dla Jadzi. Oczywiście teraz, gdy Basia już zawiozła prezenty zasatnawiam się, czy nie będą przypadkiem za małe, choć wykroje brałam z Burdy i odpowiednio dopasowane do wzrostu dzieci. Na wieszakach ciuszki wyglądają tak:



Ciekawa jestem, jak będą wyglądać na dzieciach, ale takie zdjęcia najwyżej może opublikować Zosia. Ja z zasady nie publikuję zdjęć moich wnuków.

środa, 20 listopada 2013

Upiorny legat

Chmielewską zawsze czytam z dużą przyjemnością. "Upiorny legat" jest typową dla niej opowieścią z Joanną w roli głównej. Intryga krymialna jak zawsze zagmatwana, a przestępcy to w większości przyjaciele Joanny. Przykrym zbiegiem okoliczności wdali się w napady, kadzieże i przemyt. Uczciwość każe im jednakże okradać tylko przestępców (w czasach, gdy rozgrywa się akcja książki handel wlutą był niemalże zbrodnią), a od uzyskanych łupów płacić skarbowi państwa haracz. Absurdalny humor, wciągająca intryga i barwne postacie to główne zalety tej książki. 
Jest w tej książce wszystko, co powinno się znajdować w dobrym kryminale, a więć morderstwo i tropiący mordercę oficer milicji, ale jest też Joanna na początku jako główna podejrzana z czasem gmatwająca śledztwo, by na końcu pomóc w wyjaśnieniu intrygi. Świetne czytadło do pochłonięcia w jeden dzień, polecam każdemu miłośnikowie absurdu.

czwartek, 14 listopada 2013

Nowe opowiadanie



ANKA


            Autobus był jak zwykle zatłoczony. O tej porze większość ludzi wraca z pracy i trudno o wolne miejsce.  Ance udało się wcisnąć na ostatnie wolne miejsce na końcu autobusu przy oknie dzięki sąsiadowi, który też wracał z pracy. Z siatami pełnymi zakupów na kolanach, zamknęła oczy i udawała, że śpi bo nie miała ochoty na rozmowę. Po prostu chciała trochę pomyśleć, bo obiecała synom, że dzisiaj da im odpowiedź. Musiała przemyśleć całe życie, żeby wiedzieć, że robi słusznie.
            Zawsze marzyła o tym, żeby żyć inaczej niż matka. Po śmierci ojca wyszła za mąż za pijaka i nieroba, który często ją bił i zabierała ciężko zarobione pieniądze. Matka jeździła pracowała bardzo ciężko, ale nie zdobyła się na to żeby zostawić domowego tyrana. Miarka się przebrała, gdy przyłapała go jak dobierał się do starszej siostry Anki. Wtedy, mimo dość ostrej zimy,  wyrzuciła go z domu i przestała się zamartwiać o to, że może zamarznąć. Oczywiście on jak kot spadł na cztery łapy lokując się u koleżanki matki.
            Anka obiecała sobie wtedy, że wyjdzie za mąż tylko za faceta, który nie pije, a jeżeli takiego nie znajdzie, to raczej zostanie starą panną niż poślubi pijaka. Gdy miała dziewiętnaście lat poznała Edka. Był wysokim dwudziestolatkiem, zagorzałym sportowcem i wrogiem alkoholu. Znalazła takiego mężczyzną, jakiego szukała, nic więc  dziwnego, że się w nim zakochała. Pobrali się po półtorarocznej znajomości.
            Na początku byli bardzo szczęśliwi. Edek miał dobrą pracę i trenował w lokalnym klubie LZS-u. W niedziele chodziła na mecze i gorąco mu kibicowała. Gdy urodzili się chłopcy zabierała ich ze sobą. Stanowili naprawdę dobrą rodzinę i nigdy nie przypuszczała, że to może się zmienić.
            Zaczęło zmieniać się powoli, na początku prawie niedostrzegalnie. Jeszcze gdy Julka przyszła na świat nie dostrzegała czającego się już zła. Pierwszy raz zobaczyła Edka pijanego, gdy przyjechała po nią i po Julkę do szpitala. Potem tłumaczył się, że to z radości, bo bardzo chciała mieć córkę. Obiecał, że to był jedyny raz i już więcej nie będzie. Wtedy jeszcze mu wierzyła, bo nigdy do tej pory jej nie zawiódł. Wszystko wskazywało na to, że dotrzymuje obietnicy.
Nie pokazywała się w domu pijany przez następnych kilka lat. Wprawdzie docierały do niej plotki, że gdy odwiedza rodziców, to pije dość dużo, ale nie chciała w to wierzyć. Fakt, że odwiedzała rodziców dość często, tłumacząc to chorobą matki. Jej i dzieci nie chciał ze sobą zabierać twierdząc, że matka wymaga spokoju. W tym czasie przestał grać w piłkę, co było zrozumiałe, bo do klubu przyszli młodzi i lepsi od niego. Zmienił też pracę  na gorszą, ale był to okres przemian ustrojowych i wiele firm, w tym Edka, po prostu przestało istnieć. Anka znalazła pracę w Gdańsku i zarabiała więcej od męża. Wciąż żyło im się całkiem nieźle. Mama Anki, już na emeryturze,  pomagała jej przy dzieciach i wszystko mogło zmierzać ku lepszemu gdyby nie Edek.
Najpierw zaczęła wyczuwać od niego woń alkoholu, ale nie bywał jeszcze pijany. Tłumaczył się zawsze, że musiał wypić z kolegami, żeby nie uważali go za pantoflarza. Tolerowała to, bo zawsze czuł się winny z tego powodu. Potem co raz częściej zaczął wracać do domu pijany. Już się nie tłumaczył. Gdy prosiła, żeby nie pił wyzywał ją od najgorszych i twierdził, że to przez nią pije, bo nie daje mu swobody, bo zmusza do pomocy w domu, bo ona więcej zarabia i w ogóle jest. Tak naprawdę to w domu nigdy nie miała z niego wielkiego pożytku, bo gdy trenował nie mógł nic robić, żeby nie nabawić się kontuzji, a potem już się tak przyzwyczaił do nic nie robienia, że nawet gdy prosiła o porąbanie drewna tylko odwracał się do niej plecami i musiała rąbać sama.
Pierwszy raz uderzył ją w piętnastą rocznicę ślubu. Przygotowała uroczysty obiad, wystroiła się, dzieci wyprawiła do matki i czekała na niego z prezentem. Niemalże widziała, jak wraca do domu z wielkim bukietem kwiatów i radośnie razem świętują jubileusz. Wrócił wieczorem solidnie pijany, ale twardo trzymający się na nogach. Nie wytrzymała i zaczęła robić mu wymówki podniesionym głosem. Wtedy on uderzył ją w twarz i krzyknął:
- Zamknij się kurwo. Myślisz, że nie wiem dla kogo się tak wystroiłaś. Już dość długo mnie oszukujesz. Ale koniec z tym, więcej na to nie pozwolę.
            Posypały się na nią dalsze ciosy. Gdy chciała ukryć się w pokoju wszedł za nią i zdarła z niej sukienkę. Wtedy też po raz pierwszy wziął ją siłą. Dziękowała Bogu, że dzieci nie ma w domu i nie muszą na to patrzeć.
Siniaki na twarz tłumaczyła następnego dnia tym, że się przewróciła na schodach, choć sąsiedzi patrzyli na nią z politowaniem. Przez cienkie ściany słyszeli całą awanturę. To był początek koszmaru. Edek nie hamował się już nawet przy dzieciach, a gdy chłopcy usiłowali jej bronić też nieźle obrywali. Jedynie Julki nigdy nie uderzył. Często też zmuszał ją do współżycia, twierdząc że ma do tego prawo jako jej mąż, a ona musi się wszystkiemu poddawać. Wszelki opór tłumił pięścią i kopniakami. Oczywiście skończyło się to ciążą. Wtedy zaczął jej wmawiać, że go zdradziła i to nie jego dziecko. Po kolejnym biciu poroniła i odetchnęła z ulgą, gdy lekarz powiedział jej, że już nigdy nie będzie mogła mieć dzieci. Przez jakiś czas po poronieniu miała spokój. Widocznie Edek przestraszył się. Może myślał, że doniesie na niego na policję, za przemoc domową.
Po kilku tygodniach koszmar powrócił i trwa do dziś. W międzyczasie chłopcy wyrośli na dorodnych młodych mężczyzn – silnych i wysportowanych. Wczoraj powiedzieli jej, że przy następnej awanturze wyrzucą ojca z domu. Dość już mieli jego tyranii i znęcania się nad wszystkimi. Właśnie o tym myślała teraz, jadąc autobusem do domu. Jak ma zareagować, gdy do tego dojdzie. Czy jest możliwe, żeby odzyskali spokój. Czy chłopcy dotrzymają swojej groźby. Od wczoraj, ze strachem i odrobiną nadziei,  nie może myśleć o niczym innym.
Gdy wróciła do domu jeszcze nikogo nie było. Szybko zrobiła obiad, bo wiedziała, że chłopcy niedługo wrócą. Przypomniała sobie, że Julkę rano wyprawili do ciotki do Szczecina, twierdząc, że należą się jej jakieś wakacje. O której wróci Edek nie miała pojęcia.  Bała się tego, co może się stać. Wiedziała, że chłopcy na pewno się postawią Edkowi, ale czy dadzą sobie radę.
Gdy wrócił siedzieli przy telewizorze i oglądali dziennik. Oczywiście był pijany i ledwie trzymał się na nogach.
- Dawaj obiad, kurwo! – zawołał już od drzwi.
- Nie ruszaj się mamo. – powiedział Romek i razem z Leszkiem wyszli do kuchni.
- Jeszcze dziś się z stąd wyniesiesz. – powiedział Leszek do ojca – Już wszyscy mamy ciebie dosyć. Tu są twoje rzeczy. – wskazał na stojącą na podłodze walizkę.
- Nigdzie nie pójdę, sukinsyny.  – głos Edka był donośny – To wy się stąd wyniesiecie. To jest mój dom. Tylko nie zapomnijcie zabrać ze sobą tej kurwy.
- Dość. – powiedział Romek i Anka usłyszała odgłosy szarpaniny, a potem zamykania drzwi.
- Otwierajcie, chuje! – Edek wydzierał się i walił pięściami w drzwi. Nie mógł ich otworzyć, bo chłopcy podstawili pod nie dość ciężką szafkę z butami.  – Ja wam jeszcze pokażę. Nie wyrzucicie mnie z mojego domu.
Awanturował się tak z dobrą godzinę, aż w końcu ucichł. Romek wyjrzała przez okno i zobaczył, jak idzie do szopki po drugiej stronie podwórka. Nie przejęli się tym, bo lato było ciepłe i suche, więc nie narazili na szwank jego zdrowia i życia. Leszek odsuną szafkę i wraz z Romkiem szybko i sprawnie wymienili zamek w drzwiach. Dali Ance nowy klucz, a Leszek powiedział:
- Najgorsze za nami, mamo, ale myślę że to jeszcze nie koniec. On  na pewno coś wymyśli.
            Rano, gdy wyjeżdżali do pracy Edek jeszcze się nie pokazał. Pewnie odsypiał wczorajszą klęskę w szopce. W pracy Anka nie wspomniała nikomu, co się wydarzyło, nie chciała zapeszyć. Wiedziała, że wszyscy współpracownicy współczuli jej piekła, jakie stworzył jej mąż. Większość znała Edka od dawna i nie mieli o nim dobrego zdania. Jedna z koleżanek tylko zauważyła, że Anka jest trochę spokojniejsza i spytała, co się zmieniło.
- Jeszcze nie wiem, czy się zmieniło. – odpowiedziała Anka – Jeżeli tak, to na pewno ci opowiem.
            Do domu wracała z duszą na ramieniu. A jeżeli czeka na nią pod drzwiami. Jeżeli zmusi ją by oddała mu klucze, to cały wysiłek chłopców pójdzie na marne. Na szczęście pod drzwiami nie było nikogo. Sąsiadka z naprzeciwka wyjrzała przez drzwi i powiedziała:
- Edek strasznie się tu dobijał. Potem powiedział, że jedzie po policję i zmusi was, żebyście go wpuścili.
            Tuż po powrocie chłopców, przyjechało dwóch policjantów i przywieźli Edka. Anka otworzyła drzwi wszyscy weszli do środka. Chłopcy stanęli koła Anki. Między nimi wyglądała jeszcze mniejsza niż była w rzeczywistości.
- Pani mąż przyjechał do nas ze skargą, że wyrzuciliście go z domu.
- Tak – odpowiedział za nią Romek – nie pozwolimy, żeby ojciec dalej znęcała się nad mamą. Przez wiele lat biła ją i nas. Wszyscy mamy tego dosyć. Chyba należy nam się trochę spokoju.
- Ale my nie otrzymywaliśmy wcześniej zgłoszeń o przemocy domowej. W tym mieszkaniu nie było nigdy wcześniej interwencji.
- I tylko dlatego myli pan, że tu się nic nie działo? – zapytała Anka
- No nie, ale jeżeli pan Edward jest tu zameldowany, to musicie go państwo wpuścić. Takie jest prawo.
            I nagle Ance przypomniało się, jak wiele razy, jeszcze gdy było między nimi dobrze, przypominała Edkowi, że powinien się zameldować w nowym mieszkaniu, a on nigdy nie miał na to czasu.
- A sprawdzał pan, gdzie on jest zameldowany. – spytała policjanta z nadzieją w głosie.
- Nie. – odpowiedział policjant – Pan Edward twierdził, że mieszka tutaj. Czy może pan pokazać nam dowód, panie Edwardzie.
            Edek zaczął przeszukiwać kieszenie w poszukiwaniu dowodu. W końcu go znalazła i podał policjantowi. Ten otworzył, go na odpowiedniej stronie i powiedział:
- Niestety, panie Edwardzie, jest pan zameldowany w Krygowie, a nie tutaj. Bez zgody mieszkańców nie może pan przebywać w tym mieszkaniu, a widzę, że nie chcą oni tu pana widzieć. Proszę wyjść. Odwieziemy pana do miejsca zamieszkania. Do widzenia państwu. – zasalutował Ance i jej synom.
           



           


środa, 13 listopada 2013

Sposób na koptyka

Sposób jest Basi, nie mój. Potrawa wychodzi smaczna i syta, przy czym nie jest zbyt pracochłonna. Potrzeba na nią:
paczka kopytek z Biedronki lub Lidla
0,5 kg pieczarek
0,5 kg boczku wędzonego
2 średnie cebule
2 średnie papryki
dwie, trzy łyżki oliwy, sól i pieprz do smaku
Pieczarki podsmażamy na łyżce oliwy. Na drugiej patelni podsmażamy pokrojony w słupki boczek. Gdy zaczyna mięknąć dodajemy do niego pokrojoną w półtalarki cebulę i w paseczki paprykę. W międzyczasie gotujemy kopytka i odcedzamy. Gdy papryka i cebula zmięknie dodajemy do  nich piczarki i kopytka. Chwilę podsmażamy i odiad gotowy. W ten sposób paczką kopytek może najeść się cała rodzina, bo po połączeniu składników jest tego bardzo dużo. Jeśli ktoś lubi może zrobić kopytka własnoręcznie, ale jest to dość pracochłonne.


Szaruga jesienna

"Durno, chmurno, nieprzyjemnie" aż chce się cytować Jana Kaczmarka. Pogoda nie nastraja optymistycznie, choć czasami nawet przedziera się śłońce pomiedzy chmurami. Jesień daje o sobie znać na całego. Nawet kot nie chce wychylić nosa na dwór. Siedzę w domu i oddaję sie twórczości literackiej. Trochę na tym blogu, a trochę pisząc niewielkie opowaiadania. Dopóki nie wyczerpię wszystkich tematów może uda mi się napisać kilka. Może się mylę, ale wydaje mi się, że mam coś do przekazania innym z własnych obserwacji i doświadczeń życiowych. Na ile mi się to udaje jescze nie wiem, dlatego próbkę tego co piszę postanowiłam zamieścić tutaj. Jest to trzecie z rzedu opowiadanie, którego pmysł przyszedł mi dzisiaj do głowy i od razu go zrealizowałam. Życzę miłego czytania i proszę o wyrozumiałość potencjalnych czytelników.

Listek, to tylko przerywnik i nie ma nic wspólego z opowiadaniem.




BABY JUŻ TAKIE SĄ



Pod koniec sierpnia zadzwoniła do mnie Anka i pełnym wzburzenia głosem spytała:
- Pamiętasz Magdę Zalewską?
- Tak. – odpowiedziałam - Taka miła i spokojna blondynka. Spotykam ją czasami, ostatnio jakiś rok temu w Gdańsku. Nie rozmawiałyśmy zbyt długo, bo śpieszyła się z dzieckiem do laryngologa, a ja miałam właśnie umówioną wizytę u ginekologa.
- Wyobraź sobie, że miała romans z własnym szefem, a teraz oskarżyła go o molestowanie. Całe miasteczko aż szumi, bo ten jej szef to bardzo szanowany człowiek. Członek rady parafialnej, dobry mąż i ojciec.
- Chyba nie taki dobry skoro miała romans. A jeśli wykorzystał Magdę to tym bardziej niegodny szacunku.
- No, co ty mówisz. To ona wepchała mu się do łóżka, a gdy ją zostawił wymyśliła to oskarżenie żeby wymusić odszkodowanie. Bo oczywiście wyrzucił ją z pracy.
- Anka, nie oceniaj nikogo, jeżeli nie wiesz na pewno. – powiedziałam
Na tym skończyłyśmy rozmowę i zapomniałabym o wszystkim, gdybym dwa tygodnie później nie spotkała Magdy w Gdańsku w tramwaju. Zachowywała się jakby mnie nie widziała. Była to piękna, trzydziestoletnia kobieta. Podeszłam do niej i zagadnęłam:
- Dzień dobry, Madziu.
- Dzień dobry,  pani Mario. Myślałam, że pani też nie będzie chciała ze mną rozmawiać.
- Dlaczego nie miałabym z tobą rozmawiać? – zapytałam – Czyż to nie ja wstawiłam ci pierwszą w twoim życiu jedynkę i to z matematyki. – dodałam z uśmiechem.
- Bo wszyscy udają, że się nie znamy. – odpowiedziała i zauważyłam w jej oczach łzy.
- Chcesz o tym pogadać. Jest tu niedaleko przyjemna kawiarnia, gdzie nikt nam nie przeszkodzi. - zaproponowałam
- Chętnie. Nawet mam czas, bo dzieci zostawiłam u mamy i powiedziałam, że wrócę późno. Chciałam pobyć trochę sama.
            Spędziłyśmy w kawiarni ze trzy godziny. Magda opowiedziała mi swoją historię. Wszystko zaczęło się od tego, że zostawił ją mąż. Na początku była strasznie zagubiona, bo miała na utrzymaniu dwójkę dzieci i niespłacone mieszkanie. Z pomocą przyszła jej koleżanka ze studiów. Doradziła by przeniosła się do mamy, mieszkanie wynajęła studentom, wystąpiła do sądu o alimenty  i poszukała pracy.   Udało się nawet dość szybko. W mieszkaniu ulokowała się trójka studentów. Mimo, że nie podyktowała wygórowanej ceny, to co płacili wystarczyło na raty i jeszcze trochę zostało. Opłaty też pokrywali lokatorzy, więc nie musiał się martwić. Przyznane przez sąd alimenty oddawała matce na utrzymanie siebie i dzieci, a co najważniejsze znalazła pracę. Została asystentką właściciela firmy obuwniczej w mieście, w którym zamieszkała u rodziców. Była taka szczęśliwa.
            Pracowała już ponad miesiąc, gdy pewnego dnia musiała zostać po godzinach żeby przepisać jakieś listy szefa. Siedział przy komputerze, gdy szef wszedł do sekretariatu i stanął za nią.
- Cieszę się, że pani z nami pracuje. – powiedział i od tyłu złapał ją za piersi.
            Zerwała się z miejsca oburzona. Chciała protestować, gdy poczuła jak on przyciska ją do biurka. Zaskoczona poczuła jego męskość na swoich pośladkach. Ze wzburzenia zamurowało ją i nawet się nie broniła. Wziął ją brutalnie od tyłu. Już po wszystkim klepnął w pupę i powiedział:
- Grzeczna dziewczynka. Dobrze było, prawda. Zobaczysz nie pożałujesz. Potrafię zadbać o swoje dziwki, ale jeżeli będziesz się stawiać zniszczę cię. Wiesz, że ja wiele mogę.
            Wyszedł. Magda pobiegła do toalety i zwymiotowała. Cieszyła się, że już nikogo nie ma w pracy i nikt nie widział jej poniżenia. Wróciła do biura i rozpłakała się.  W pierwszej chwili chciała lecieć na policję i oskarżyć go o gwałt, ale przypomniała sobie jego groźbę. Nie mogła sobie pozwolić na utratę pracy, a poza tym kto jej uwierzy. Ona samotna matka przeciwko najpotężniejszemu człowiekowi w mieście. Bogaty, ustosunkowany, zawsze w pierwszej ławce w kościele. Wróciła do domu nikomu nic nie mówiąc.
 Koszmar trwał kilka miesięcy. Szef wyjaśnił, że w jej pensję wliczone są wszystkie usługi, także te seksualne i powinna się cieszyć, że w ogóle ma pracę, bo na jej miejsce czeka już kilka innych, młodszych i ładniejszych. Znosiła to wszystko ze względu na dzieci, choć za każdym razem czuła do niego obrzydzenie. Nie ważne, że był przystojny i zadbany. Zachowywał się w stosunku do niej jak pan i władca nie znoszący żadnego sprzeciwu. Miarka się przebrała, gdy chciał ją podsunąć klientowi. Zawołał ja do swojego gabinetu i powiedział:
- Ja wychodzę na godzinę, a ty bądź grzeczna. – i wskazał na siedzącego w fotelu niskiego grubasa. Wtedy nie wytrzymała:
- Wal się. – krzyknęła i wybiegła z biura.
            Błąkała się po mieście nie chcąc za szybko wracać do domu, gdy stanęła przed kamienicą z tabliczką kancelarii adwokackiej obok drzwi. Weszła na górę i urzędującej sekretarki zapytała, czy może rozmawiać z prawnikiem, ale koniecznie kobietą. Na szczęście akurat była w biurze mecenas Lewicka i zgodziła się wysłuchać Magdy, mimo że ta ostatnia nie mogła zapłacić za poradę, bo w zdenerwowaniu zostawiła wszystkie swoje rzeczy w pracy. Gdy nie było wtedy nikogo w kancelarii, chyba nigdy nie zdecydowałaby się na rozmowę z prawnikiem. Pewnie zamknęłaby się w sobie i wyjechała na drugi koniec kraju lub za granicę. To mecenas Lewicka, Krystyna pomogła jej podjąć trudną decyzję. Długo musiała ją przekonywać, bo Magda wstydziła się, że o tak intymnych sprawach będzie musiała opowiadać innym. Dopiero argument, że może w ten sposób uda się ochronić inne kobiety przed podobnymi przygodami sprawiła, że się zdecydowała. Krystyna dobrze przygotowała się jeszcze przed złożeniem sprawy w sądzie.
W tak małym miasteczku, jak to w którym mieszkały nie trudno było się dowiedzieć, kto wcześniej pracował u szefa Magdy. Jedna wcześniejsza asystentka i dwie dziewczyny z produkcji zdecydowały się także, wystąpić przeciwko niemu. Także były wykorzystywane seksualnie pod groźbą utraty pracy. W tym czasie Magdzie było bardzo ciężko, bo jedynym źródłem dochodu były alimenty. Rodzice mieli do niej pretensje, że nie potrafiła utrzymać się na stanowisku, a były mąż zagroził, że zabierze jej dzieci. Bardzo pomogła jej Krystyna. Porozmawiała z rodzicami i powiedziała całą prawdę, której Magda nie miała odwagi im wyznać. Powstrzymała ojca, który odgrażał się, że zabije „tego sukinsyna”. Wyjaśniła byłemu, że z zabieraniem dzieci powinien wstrzymać się do rozstrzygnięcia sprawy. Gdy wystąpiły do sądu o odszkodowanie wybuchła afera. Wszyscy odwrócili się od Magdy. Jedynie żona szefa odwiedziła Krystynę w jej kancelarii i powiedziała, że będzie zeznawać przeciwko mężowi, bo od dawna wiedziała, co on wyprawia, prosiła tylko o dyskrecję i powołanie na świadka w ostatniej chwili.
Sprawa wciąż jest w toku. Nie wiadomo jeszcze jak się skończy, choć Krystyna jest dobrej myśli. Zresztą od wyniku zależy jej honorarium więc się stara. Umówiły się na dziesięć procent zasądzonego odszkodowania. Magda dowiedziała się, że nie jest to wygórowana stawka, więc zgodziła się. Zresztą nie stać jej było na opłacenie adwokata z góry. Jest dobrej myśli, bo nie ona sama oskarża.
Pocieszyłam ją i potrzymałam w optymistycznym nastawieniu do sprawy. Zawsze bardzo lubiłam Magdę. Nie była może najlepszą uczennicą, ale zawsze grzeczna i uprzejma, chętnie podtrzymywała kontakt już po skończeniu szkoły i często rozmawiałyśmy przy przelotnych spotkaniach.
- Musisz na bieżąco informować mnie o sprawie – powiedziałam i zapisałam na serwetce numer mojego telefonu – dzwoń o każdej porze dnia i nocy, zawsze gdy będziesz miała ochotę porozmawiać. Jestem już na emeryturze, więc mogę cię zawsze wysłuchać.
            Sprawa ciągnęła się bardzo długo, bo w kilku instancjach. Magda informowała mnie na bieżąco nie tylko przez telefon. Zaprzyjaźniłyśmy się i często odwiedzała mnie w domu, a jej dzieci zaczęły traktować mnie jak trzecią babcię. Wiele pomyj wylano na Magdę i straciła zaufanie do wielu ludzi, ale się nie ugięła i podtrzymywana na duchu przez nielicznych przyjaciół wytrwała do końca. Oczywiście wygrała.
Ja też naraziłam się wielu znajomym, za wspieranie Magdy, ale że już dawno wyniosłam się z tamtego miasteczka nie obeszło mnie to wcale. Jakoś tak w połowie sprawy zadzwoniła do mnie Tomek,  chemik  z którym pracowałam w jednej szkole. Powspominaliśmy trochę dawne dobre czasy, a na koniec rozmowy Tomek zapytał:
- Powiedz mi,  jak to jest z kobietami. Wydawałoby się, że wszystkie powinny stanąć po stronie Magdy, choćby ze względu na babską solidarność, a tym czasem większość była przeciwko niej. To kobiety najbardziej ją szkalowały i judziły przeciwko niej. Nawet najlepsze koleżanki z pracy. Gdyby to przytrafiło się facetowi, wszyscy by stanęli po jego stronie. Tego jednego nie potrafię zrozumieć.
- Nie martw się Tomeczku. – odpowiedziałam – Baby już takie są.

sobota, 9 listopada 2013

Klucz do Rebeki - Ken Follet

Po sadze rodzinnej przeszła mi ochota na coś innego, więc wzięłam się za Folleta. "Klucz do Rebeki to świetna powieść szpiegowska z czasów II wojny wiatowej. Jej akcja toczy się w Egipcie w czasie natarcia Rommla. Jest w niej wszystko, co tylko w takiej powieści powinno się znaleźc - szpieg (to oczywiście ten zły) oraz pomagająca mu piękna i zła kobieta, ścigający ich oficer kontrwywiadu i współpracująca z nim piękna i szlachetna dziewczyna, watrka akcja pełan nieoczekiwanych zwrotów, fajtłapa będący źródłem informacji dla szpiega i pomagający mu egipscy policjanci i oficerowie.


W tekście książki przewija się nazwisko Sadata, który po Naserze rządził Egiptem. Myślę, że Follet nie pisałby o nim, gdyby nie był on zamieszany w próby nawiązania kontktu z Niemcami. Oczywiście pobudki oficerów egipskich były  jasne - dość mieli panowania Anglików i szukali jakieś alternatywy. Czy akurat Niemcy byliby lepsi, to chyba nie miało wtedy dla nich znaczenia - chcieli się pozbyć Anglików. Ale jest to wontek poboczny w książce. Główna akcja toczy się obok tych problemów i jest naprawdę wciągająca. Polecam tą książkę każdemu miłośnikowi klasycznych powieści szpiegowskich.

poniedziałek, 4 listopada 2013

Wątróbka z jabłkiem

Znakomite danie na obied i nie tylko. Proste i szybkie w przyrządzaniu, a przy tym smaczne. Potrzeba:
1 kg wątróbki drobiowej
4-5 średniej wielkości cebul
2 średnie jabłka (lepsze są winne w smaku)
2 łyżki oliwy lub oleju


Wątróbkę należy opłukać, ods ączyć z nadmiaru wody i przełożyć na rozgrzaną patelnię z tłuszczem. W tym czasie kroimy cebule w półtalarki i jabłka w plasterki.


Gdy wątróbka na patelni zmieni kolor dodajemy cebulę i dalej smażymy aż cebula zacznie się rozgotowywać (ok. 20 min), poczym dodajemy jabło i smażymy przez dalsze 15 min, aż jabłko zmięknie, ale się nie rozpadnie. W tym czasie mozemy przygotować pomidory z cebulką.


Pomidory lepiej obrać ze skórki - są wtedy zdrowsze. 
Usmażoną wątróbkę należy doprawić ( nie solimy jej wcześniej, żeby nie stwardniała) i  można podać z pomidorami i korniszonami.


Dla tych, którzy potrzebują wypełniaczy można przygotować ziemniaki. 

niedziela, 3 listopada 2013

Jesień, jesień, jesień

O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
        Leopold Staff                                                 

Gdy patrzę za okno siłą rzeczy przychodzi mi do głowy powyższy wiersz Staffa. Ciemno, ponuro i deszczowo. Pododa nie uosabia zbyt radośnie, a jeszcze zaduszki i wszystkich świętych skłaniają do refleksji nad życiem i śmiercią. Wizyty na cmentarzu zmuszają do wspomnień o tych, których już nie ma pośród nas i pogrzebowy nastrój aż przytłacza do ziemi. To już nie jest mieniąca się kolorami pora babiego lata. To prawdziwa szaruga jesienna - zamglona, zapłakana i niosąca beznadzieję. 


Taka pogoda nie skłania do spacerów. Siedzenie w domu mimo ciepełka i dobrej książki też jest męczące, więc człowiek sam nie wie za co się wziąć. Kiedyś, w dawnych dobrych czasach określaliśmy taką pogodę mianem gastronomicznej, ale teraz ani specjalnie nie ma z kim wypić kieliszka wina czy drinka, ani już i ochota nie ta. Najwyraźniej starzeję się i dlatego nic mi się nie chce. Poddaję się smętnemu nastrojowi jesieni i nawet marzyć o lecie nie mam ochoty. Smutek, zwątpienie i nostalgia, za nie wiadomo czym to dominujące uczucia przy tak beznadziejnej pogodzie. Może jutro coś się zmieni. Hirek pójdzie do przedszkola więc mogłabym wybrać się na spacer, ale czy będzie mi ię chciało?

sobota, 2 listopada 2013

Saga o Ludziach Lodu - ponownie

Dziś skończyłam czytać "Sagę o Ludziach Lodu" Margrit Sandemo. Czterdzieści siedem tomów czytałam przez prawie trzy miesiące. Nie jest to wynik rewelacyjny, ale też nie tylko poświęcałam się czytaniu. Czas na podsumowanie.


Całą Sagę czyta się dość dobrze, choć oczywiście są lepsze i gorsze tomy. Najsłabszy jest chyba tom zatytułowny "Martwe wrzosy", najlepszy zdecydowanie jest tom pierwszy. Tak chyba powinno być, żeby zachęcić do czytania. Świetny jest też tom o wędrówce Shiry. Natomiast sama końcówka jest już nużąca - walka z Tengelem Złym jest zbyt rozwlekła i zmusza do przeżucania nadmiaru opisów. Nie mniej jednak cały cykl jest wart przeczytania, ale chyba nie tak, jak ja to zrobiłam czyli ciurkiem. Warto robić sobie przerwy na coś innego, żeby z większym zainteresowaniem wracać do Sagi. 
W "Sadze o Ludziach Lodu" jest wszystko - powieść historyczna i obyczajowa, fantasy i horror, przygoda i romans. Dzięki temu czyta się ją z dużym zainteresowaniem i nie męczy zbyt szybko. Ciekawostki historyczne przeplatają się z fantastycznymi opisami i jak najbardziej realnymi wydarzeniami w życiu bohaterów. Całość jest hymnem pohwalnym dla wzajemnego zrozumienia i szcunku pomiędzy ludźmi związanymi niekoniecznie więzami krwi. Przez całą Sagę przewija się także miłość do zwierząt. I to są niezaprzeczalne wartości "Sagi o Ludziach Lodu".
Jeżeli ktoś jeszcze nie czytał, to z całego serca polecam, a tym którzy czytali proponuję wróćić do lektury raz jeszcze. Przy drugim czytaniu dostrzega się więcej i nowe aspekty tej fantastycznej historii rozgrywającej się na przestrzeni czterech wieków docierają do świadomości czytelnika.


Po kilku wizytach w Norwegii bardziej jestem w stanie wyobrazić sobie miejsca, w których rozgrywa się akcja Sagi, wygląd budynków i krajobrazy. Norweskie góry są piękne i surowe i tak opisuje je Sandemo. Budynki drewniane i niezbyt okazałe w niczym nie przpominają polskich dworków, nawet jeżeli noszą miano dworów - w skansenie w Oslo można znaleźć takie, które przypominałyby Lipową Aleję czy Elistrand. Klimat opowieści można odnaeźć w norweskich górach, które same w sobie zdają się tajemnicze i magiczne.


poniedziałek, 28 października 2013

Sistrunie

Dzięki Basi Hoffmann i Zosi mogłam dziś pojechać na przedstawienie w Filharmonii Bałtyckiej.
Sztukę wystawiał AleTeart z Warszawy. Był to musicall "Siostrunie"

Zabawna, lekka, łatwa i przyjemna komedia w znakomitym wykonaniu. Temat nie oklepany, bo zakonnice organizujące show, w celu zebrania funduszy na pochówek współtowaszyszek, które zjadły krem z borowików chba nie pojawił się jeszcze na scenie. Zwłaszcza, że spośród wszystkich zatrutych do pochowania zostały jeszcze cztery i czekają na swoją kolej w lodówce. Wspaniałe kwestie z odniesieniami do współczesnej rzeczywistości (np. wyglądasz jak papież, więc musisz abdykować) przeplatają się z fajnymi piosenkami i brawurowo wykonywanymi tańcami. 
Siostra Przełożona: Katarzyna Żak
Siostra Mary Hubert: Anna Dereszowska
Siostra Mary Roberta: Jolanta Fraszyńska
Siostra Mary Amnezja: Robert Rozmus
Siostra Mary Leo: Aleksandra Szwed / Elżbieta Romanowska
Rozmus jako zakonnica jest rozbrajający, ale mnie najbardziej podobała się Fraszyńska. W małym ciele - wielki duch, który daje z siebie wszystko. I w tańcu, i w wokalu jest znakomita. Romanowska świetnie modli się tańcem, a Dereszowska "wcale nie  zazdrości matce przełożonej władzy" podczas gdy naćpana dopalaczemi matka przełożona jest wprost fantastyczna. 
Świetna sztuka, świetni aktorzy, doskonała zabawa.

MASH


Jednym z najlepszych seriali komediowych jest "MASH". Jest to serial amerykański o  szpitalu polowym w czasie wojny w Korei na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Choć jest to serial o wojnie, jego głównym przesłaniem jest pokój. 



Z pracujących w 4077 MASH-u lekarzy, tylko jeden Frank jest tam ochotnikiem. Zachowuje się też jak typowy trep i półgłówek. Natomiast Sokole Oko i Traper przeróżnymi żartami i ginem starają się bronić przed okrucieństwem wojny, a wszystkie swoje chirurgiczne umiejętności poświęcają rannym żołnierzom, którymi najczęsciej są młodzi chłopcy, wchodzący dopiero w dorosłe życie. Mimo pozornego szaleństwa ich postawa jest głęboko humanitarna i pacyfistyczne. Nie brak w tym filmie dosłownej krytyki wojny i udziału w niej amerykanów, co z perspektywy czasu i innych wojen na świecie wydaje się bardzo wymowne. (Pierwsze odcinki nakręcono jeszce w czasie trwania wojny w Wietnamie.)
Wszystkie główne postacie serialu są wyraziste i każda z nich ma bardzo specyficzne cechy. Najważniejszy jest oczywiście Sokole Oko, naczelny chirurg MASH-a, ale i najbardziej niezdyscyplinowany oraz przeciwny wojnie żołnierz, który  do wojska został wcielony przymusowo, jednakże wszystkie swoje umiejętności poświęca ratowaniu rannych i uwodzeniu pielęgniarek. Często pomaga też ludności cywilnej, nie tylko jako lekarz. Koreańczycy z północy, czyli wrogowie są dla niego takimi samymi ludźmi jak inni. Typowy przkład humanisty rzuconego w wir wojny.
Traper przyjaciel Sokolego Oka jest równie zdolnym chirurgiem i także nienawidzi wojny. Znany jest także jako lekarz koreańczyków. Dotrzymuje kroku pzryjacielowi we wszystkich kawałch i mimo, że żonaty nie stroni od wdzięków pielęgniarek. /Tak na uczucia działa wojna - zdają się mówić twórcy serialu/.
Półkownik Henry, dowódca MASH, dobry lekarz ale jak sam mówi jako dowódca jest tylko figurantem, bo wszysrtko za niego robi Radar. Nie mniej, gdy trzeba podjąć trudną decyzję z reguły, choć z oporami, podejmuje właściwą. Trudno mu się znaleźć pomiędzy zwykłymi, ludzkimi odruchami, a regulaminami wojskowymi.
Frank Barns - czarny charakter serialu. Do MASH dostał się jako ochotnik, choć chirurg z niego mierny, a swoją głupotą przewyższa wszelkie znane mi postacie filmowe. Jest przy tym zarozumiały i fanatycznie wierzy w "świętą sprawę" i posłannictwo amerykanów w tej wojnie. Zwolennik przestrzegania regulaminu nie może się znaleźć w swobodnej atmosferze 4077 MASH-a. Jest obiektem ciągłych kpin i kawałów, ze strony kolegów.
Margaret "Gorące Wargi" - przełożona pielęgniarek, bliska przyjaciółka Franka, jest bardzo złożoną postacią. Z jednej strony pragnęłaby przestrzegać regulaminu i karać tych, co go łamią, z drugiej docenia umiejętności Sokolego Oka (zwłaszcza w późniejszych sezonach) i jego głęboki humanitaryzm. 
Radar, pisarz MASH-a, pomocnik dowódcy, posiada fenomenalną intuicję, pozwalającą mu z góry przewidzieć polecenia półkownika i z daleka wyczuć wiatraki wiozące rannych. Miły, wciąż jeszcze niewinny chłopak, który wysyła do domu jeepa w częściach.
Ojciec Mulcahy - jezuita, kapelan jednostki. Pomaga na sali operacyjnej, odprawie nabożeństwa w kilku obrządkach, udziela sakramentów i modli się za każdego, zgodnie z wyznawaną przez niego religią. Jest przykładem uniwersalismu religijnego, czyli zdaje się mówić - "nie ważne jak nazywa się twój Bóg i wyznawana przez ciebie religia, ważne, że wierzysz i ja ci pomogę modlitwą dla twojej religii właściwą". 
Klinger - sanitariusz, który chce wydostać się z wojska za pomocą paragrafu 8. Udaje więc wariata przebierając się w kobiece ciuszki - z czasem staje się ekspertem od mody damskiej.
Pomiędzy najważniejszymi postaciami przewija się cała plejada postaci epizodycznych równie wyraziście zarysowanych i równie chararterystycznych. 
Wczoraj obejrzałam ciurkiem dwanaście odcinków z I sezonu i oglądałabym jeszcze, gdyby nie późna pora. Dziś na pewno będę oglądać dalej. Polecam wszystkim miłośnikom dobrego kina.

sobota, 26 października 2013

Takie sobie myślenie ...

Minął już rok od czasu gdy dowiedziałam się, że mam rak. W tym czasie przeszłam operację - usunięto mi wszystkie narządy kobiece, a wraz z nimi wyhodowane zwierzątko w postaci kalafiora i,  jak stwierdzili lekarze, już powinno być w porządku. Nie mniej jeszcze przede mną cztery lata niepewności, zwłaszcza że nie wszystko chce się goić tak jak należy. Męczą mnie ciągłe wyjazdy do lekarza, różne badania i towarzyszące im okoliczności. Nie jest przyjemnie, gdy każdy lekarz chce zbadać wszystko dokładnie, choć pewnie jest to konieczne. 
Dopiero teraz, gdy konieczne stało się systematyczne odwiedzanie lekarzy, dostrzegam jak człowiek jest bezsilny w zetknięciu ze tzw. służbą zdrowia. Konieczność zapisywania się na wizyty i badania kontrolne z pół rocznym wyprzedzeniem, brak jakiejkolwiek możliwości zmiany terminu na realny w razie niemożliwości stawienia się we wcześniej wyznaczonym czy też opuszczenie nie z własnej winy wyznaczonego badania sprawia, że człowiek czuje się uzależniony od instytucji, które z założenia powinny mu służyć. 

Coraz częściej przekonuję się, że żeby być pewnym wizyty u specjalisty, trzeba iść na wizytę prywatnie. Oczywiście żarcik przerysowuje tą sytuację, bo obecnie wiele jest placówek leczących prywatni i nikt nie musi dawać kasy bezpośrednio lekarzowi, ale przecież nie płacimy, co miesiąc haracz na NFZ i to całkiem nie mały, a jak przychodzi, co do czego to płacimy za niezbędne badania.  Gdy skierowanie na morfologię wystawi lekarz z Kościerzyny, to nie mogę jej wykonać bezpłatnie w Przywidzu. Szpital nie wystawi mi skierowania na USG czy TK, bo nie chce za nie  płacić. Więc morfologię robię odpłatnie, a po skierowanie na TK zapisuję się w Centrum Onkologii.
 I tak z moim rakiem jeżdżę do trzech lekarzy (jakby nie można było do jednego) - do szpitala na wizyty kontrolne, do ginekologa w Centru Onkologii po wynik USG i do onkologa. Nie widzę w tym żadnego sensu. Jest to powielanie tych samych badań i zatrudnianie do jednej jednostki chorobowej trzech lekarzy. I jeśli nić się nie zmieni będzie to trwało jeszcze przez cztery lata, bo dopiero po takim okresie będzie można stwierdzić  czy zostałam wyleczona, czy nie. 

poniedziałek, 21 października 2013

Leczo

W czasach wszechobecnego leczo z cukinią i kiełbasą, tęsknię za jego prawdziwie węgierską wersją tej potrawy. Bardzo prosty przepis dostałam od koleżanki, która przywiozła go z wycieczki nad Balaton. Proporcje są bardzo proste, bo wszystkiego bierze się po 1 kilogramie - wołowina bez kości, papryka, pomidory i cebula. Nie należy dodawać przecieru pomidorowego, gdyż zaburza on delikatny smak papryki i duszonej wołowiny oraz słodycz duszonej cebuli. 
Najpierw z wołowiny usuwamy wszystkie grube błony i kroimy ją w kostkę. Następnie przysmażamy na oliwie, zalewamy wodą i dusimy do miękkości. Pod koniec duszenia dodajemy cebulę pokrojoną w grubą kostkę i paprykę pokrojoną w paski. Gdy wszystko już będzie miękkie dodajemy obrane ze skórki i pokrojone w kostkę pomidory. Dusimy to wszystko około dziesięciu minut doprawiając do smaku solą i ostrą papryką w proszku. Gotowe leczo jest doskonałe w smaku. Można je pożywać ze świeżym pieczywem, grzankami lub ryżem. Jest doskonałe zarówno na jednodaniowy, jak i na kolację. Nie jet tanie, ale warte swojej ceny. Smacznego wszystkim, którzy wypróbują.

poniedziałek, 14 października 2013

Jesień w Pomlewie

W Pomlewie panuje "złota, polska jesień". Dni są słoneczne, a więc można chłonąć ciepło naszej gwiazdy. Wokół panuje orgia barw - od jasnożółtej po intensywnie czerwoną i ciemno brązową, a między tym zieleń drzew iglastych. Jest jesień wesoła, pozwalająca cieszyć się życiem i wyciągająca z domu nawet bardzo opornych. Jak to wygląda widać na poniższych fotkach:





sobota, 12 października 2013

Samolot

Lubię latać samolotem. Pierwszy raz leciałam jeszcze na studiach. Wtedy jeżeli były wolne miejsca na pół godziny przed odlotem, to studenci korzystali z 50% zniżki. Lot z Gdańska do Wrocławia, kosztował mnie trochę więcej niż bilet na pociąg pośpieszny (też ze zniżką) więc korzystałam, bo dawało to dużą oszczędność czasu - leciało się 50 min, a ze wszystkimi dojazdami podróż z Gdańska do Środy trwała 5 godzin, a nie 12. Potem długo nie latałam, bo nie było mnie na to stać. Dopiero uruchomienie tanich linii stworzyło nowe możliwości. Dwa razy leciałam Raynair'em do Bremy i z powrotem. A teraz latam do Jacka do Norwegii Wizzair'em. Tym ostatnim lata mi się lepiej, bo i samoloty szersze, i odloty bardziej punktualne, i bagaż można wziąć większy. 
Libię oglądać świat z góry, więc jak dziecko zawsze staram się siadać przy oknie. Bawi mnie zgadywanie nad czym właśnie lecimy i często udaje mi się tego dokonać - oczywiście pomocna jest tu znajomość geografii. Dziś udało mi się zrobić kilka fotek.
Startujemy z Oslo Torp w Sandefiord.

Widok na Oslofiord

Lecimy wprost we wschodzące słońce.

Opuszczamy niebo nad Szwecją (w głębi spomiędzy chmur wystaje Olandia).

Nad Bałtykiem i nad Polską tylko chmury.