czwartek, 3 grudnia 2015

Bergen - Gamlehaugen

Gamlehaugen to pałacyk będący rezydencją królewską w Bergen. Stoi on na miejscu dawnej farmy, która dość często zmieniała właścicieli. Pod koniec XIX wieku kupił ją Christian Michelsen, polityk i potentat żeglugowy i zlecił wybudowanie pałacyku w stylu zamku szkockiego. Projekt przygotował archtekt Jens Zetlitz Monard Kielland.Rezydencję ukończono w 1900 roku, a Michelsen wraz z rodziną wprowadził się do pałacyku rok później. Budowlę otoczono pięknym ogrodem w stylu angielskim. Park zaprojektował ogrodnik Moen, późniejszy profesor nauk przyrodniczych. Doskonale zsynchronizował on rzeźbę terenu i wystające skały  z wiecznie zieloną roślinnością. Od 1925 roku park został udostępniony mieszkańcom Bergen jako teren rekreacyjny. Po śmierci Michelsena jego przjaciele postanowili wykupić rezydencję dla państwa i opłacić jej utrzymanie, jednakże nie udało się im zebrać niezbędnego miliona koron. W rezultacie pałacyk wykupiło państwo i opłaciło jego utrzymanie do 1965 roku. W latach 1989-1991 pałacyk dokłanie wyremontowno i przywrócono mu dawną świetność z okazji wizyty króla Haralda V i królowej Sonji.
Do Gamlehaugen wybraliśmy się z Jackiem i całą trójką dzieciaków. Pogoda była w miarę znośna - przynajmniej nie padalo. Daliśmy Zosi chwilę wytchnienia od dzieci, a dzieciom możliwość wybiegania się po rozległych trawnikach i licznych alejkach. Pałacyk położony na wzniesieniu widoczny jest z daleka. Jego biała sylwetka wyraźnie odcina się od otaczjącego go zieleni. Mimo wzorowania się na szkockim zamku, archtek stworzył lekką budowlę o wielu ciekawych elementach. Nie jestem specem od archtektury, ale wyrźnie widać w pływy róznych stylów w kształcie budynku. do pałacyku idzie się pod górę, wysadzaną rododendronami aleją, które 15 listopada miały duże paki kwiatowe. Pałac można obejść dookoła, a za nim rozciąga się piękny park, z dużymi połaciami trawników opadających w dół ku fiordowi, poprzecinanych wystającymi nad poziom nagimi skałami i licznymi kępami drzew. Jadzia i Hirek z radością wybiegli na trawę i bawili się w ganianego. Całość sprawia przyjemne wrażenie, a liczne alejki pozwalają długo cieszyć się spacerem i odkrywać co raz to nowe uroki tego pięknego zakątaka Bergen. Po wejściu na najwyższe wzniesienie w parku można podziwiać fiord - gdy tam byliśmy specyficzne listopadowe światło nadawało mu tajemniczy charakter. W stojące w parku szklarni mogliśmy przez okno podziwiać chodowane tam rośliny. Hirkowi najbardziej podobały się ogromne kule kaktusów i czerwieniejące pomidory. Z tarasu przy wejściu do pałacu można podziwiać rozległą panoramę miasta, a po zejściu do przystani odbijające się w fiordzie góry. Niedaleko przystani stoi dość duży budynek, o nieznanym mi przeznaczeniu, ale wyglądający na róieśnika pałacu i interesujący w formie. Jak to zwykle w Bergen z parku wygonił nas deszcz, choć wszyscy mieli jeszcze ochotę na spacer, a szczególnie Jaś, który szybko biegł w stronę szeokich trawników.

Rezydencja królewska w Bergen z daleka jest widoczna pośród drzew.

Wznoszący się za fiordem Gullsteinen wznosi się na wysokość 352 m n.p.m.

Pałacyk stojący na wzniesieniu otoczony jest ze wszystkich stron zielenią.

Mimo połowy listopada rododendrony wyglądały tak, jakby zaraz miały zakwitnąć,

a pośród skał wyrosły młode paprocie.

Wejście do rezydencji królewskiej.

Widok na Bergen spod drzwi królewskiego pałacu.

Oraz Gullsteinen widoczny z tego samego miejsca.

Balkoniki, tarasiki, przypory, charakterystyczne okna to elementy archtektoniczne zdobiący budynek.

Taras i oranżeria sprawiają miłe wrażenie.

Haakon VII pierwszy król Norwegii po rozwiązaniu unii ze Szwecją. 

W popołudniowym świetle widok z najwyższego wzniesienia parku jest tajemniczy i niepokojący.

Jeszcze inne ujęcie pałacu ukazujące podstawę wieży.

W skale za pałacem pochowano dwóch członów rodu Michelsenów. Christian był pomysłodawcą budowy pałacyku i jego pierwszym właścicielem.

Fiord rozciągający się u podnuża parku w interesującym oświetleniu.

Rozległe trawniki, skały i kępy drzew decydują o urodzie parku.

Norweskie granity obecne są w wielu miejscach przy ścieżkach spacerowych.

I jeszcze jedno ujęcie na fiord

oraz na pałac w specyficznym oświetneniu.

Widok na pałac z dolnego poziomu parku.

Góry podkreślają urodę otoczenia.

Trawa, drzewa, skały i woda, i już nic więcej nie potrzeba by to miejsce zachwycało swym urokiem.

Park schodzi do samego fiordu.

A pałac dominuje nad nim na górze.

Z przystani widać sąsiednie budynki

i odbijające się w wodzie góry.

Ten budynek mnie zaciekeawił.

Też wygląda jak pałac, choć nie tak piękny jak Gamlehaugen.

Deszcz wygonił nas z parku, wię jeszcze tylko ostatnie pstryknięcie i wracamy do samochodu.


poniedziałek, 30 listopada 2015

Bergen - Sotra

Sotra to wyspa położona na zachód od Bergen. Jest ona długa i wąska. Rozciąga  się z południa na północ (60 stopni 18 minut N - 60 stopni 29 minut N, 5 stopni 5 minut E - 5 stopni 8 minut E). Powieszchnia wyspy wynosi 246 kilometrów kwadratowych i zamieszkuje ją ponad 27 tysięcy ludzi. W jej obrębie znajdują się dwie gminy - Fjell na północy i Sund na południu. Wyspa jest górzysta, a jej najwyższy wieszchołek, Liatarnet sięga 341 metrów nad poziomem morza. Na wyspę nie trzeba przeprawiać się promem. Droga wiedzie przez mosty i Litlesotra. 



Wybraliśmy się na Sotrę w sobotę, gdy Jadzia była w Polskim Przedszkolu i nie było problemu z miejscami w samochodzie. Postanowiliśmy pojechać najdalej jak się da na zachód wyspy odwiedzająć bo drodze miejsce, w który w czasie II wojny światowej Niemcy ulokowali baterię dział. Największe z nich miało zasięg 37 km. Niestety ten cel nie bardzo dał się nam osiągnąc, gdyż w sobotę umiejscowione tam muzeum jest nieczynne, a oznakowanie trasy do bateri dział niewidoczne. Wjechaliśmy w jakąś wąską drogę i podjechaliśmy pod górę, na której były ulokowane działa, ale niewiele zobaczyliśmy, a brama z ostrzeżeniem, że może być zamknięta w każdej chwili, bez uprzedzenia znajdujących się za nią osób trochę nas wystraszyła. Pstryknęliśmy kilka fotek i pojechaliśmy dalej. Naszym celem były okolice miasteczka Telavag. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy tam miejsce z widokiem na ocean. Niestety nie udało się. Wszystkie drogi dojazdowe kończyły się w miejcsach dość odległych od wybrzeża, a śpiący w samochodzie Jaś nie dawał nam szans na przechadzkę. Pogoda także nie była zachęcająca - sztormowy wiatr ostro dawał się we znai przy każdym wyjściu z samochodu. Hirek był trochę zdegustowany, bo nasłuchał się o wyspie odwiedzanej przez Pana Maluśkiewicza (jaka znów wyspa, to mego nosa koniuszek), a tymczasem widoki nie wiele różniły się od tych na stałym lądzie. Mnie surowy krajobraz Sotry przypadł do gustu. Liczne nagie skały uształtowane czasami w dość dziwaczne formy, długie zatoki z klifowymi brzegami, dominujące nad wszystkim góry - nagie i skaliste. Surowość krajobrazu Sotry nadaje wyspie swoistego piękna. Pimiędzy górami kryją się niewielkie osiedla z drewnianymi domkami, nowe szeregowce o ciekawych fomach archtektonicznych i liczne porty i przystanie. Sotra to raj dla wędkarzy i nawet przy tak niesprzyjającej pogodzie jaką mieliśmy odwiedzajć wyspę widzieliśmy ich kilku moczących kije z pomostu. Na wyspie jest kilka obiektów muzealnych, ale w listopadzie niestety trrudno znaleźć otwarte. Nasza wycieczka skończyła się więc na przejażdżce po wyspie, podziwianiu krajobrazów z okien samochodu  i kilku wyjściach na pstrykanie fotek. Plon wyprawy demonstruję poniżej.

Jak większość gór na wyspie Liatarnet od zachodu ma strome, urwiste zbocza.

Uciekamy z terenu byłej baterii dział, bo tą bramę zamykają bez ostrzeżenia. W głębi Liatarnet z trochę innej strony.

Nagie skały, nieliczne drzewa i kryjące się za nimi domy - to charakterystyczne cech krajobrazu Sotry.

Miejscami na zboczach gór można spotkać nawet las.

Długie zatoki na zachodnim wybrzeżu sotry mają klifowe brzegi. 

Sały wspinają się dość wysoko.

Przedpotopowe zwierzę?

Wyrażnie widoczne warstwowanie skał.

Urwiska skalne są na Sotrze normą.

Raj dla wspinaczy, ale tu ich nie widać. Mimo, że do zimy daleko wzdłóż dróg już utawione są paliki wyznaczające ich przebieg po obfitych opadach śniegu.

Droga między dwo stromymi zboczami wygląda tajemniczo.


Tu wiało tak, że musiałam mocno trzymać Hirka, żeby nie pofrunął z wiatrem.

Przystań nad fiordem, wiatr jak na Uralu, pomost bujający się, jak łajba na sztormowej fali a wędkarzom to nie przeszjadza.

Na morzu sztorm, a na fiordzie tylko niewielkie fale przelewają się przez pomost i jak fontany wytryskują spomiędzy desek.

Klify choć nie tak wysokie, jak w Irlandii, też są imponujące.

Tu Hirek poczuł, że jest na wyspie.

Skały na Sotrze mają fantastyczne kształty.

"Głowa skalnego trolla."

Norweskie granity są dominującem elementem krajobrazu wyspy.

Mimo niesprzyjających warunków wyspa jest dość gęsto zamieszkana.

Niektóre domy sochodzą aż do poziomu morza.

Inne wybudowano na wzniesieniach.

Wszystkie są drewniane, w charakterystycznych dla Norwegii kształtach.

Niektórzy ludzie upodobali sobie niewielkie wysepki lub półwyspy.

Przy wielu domach wybudowano garaże na łodzie.

Fiord w pełnej krasie.

A nad nim piękny dom.

Urwisty klif podkreśla surowość krajobrazu.

Niektóre domy zdają się stać w wodzie.

Takich przystani na wyspie jest mnóstwo.

Są też porty, do których wpływają promy i niewielkie statki.

Ludź posiada tu prawie każdy, a niektórzy nawet dość luksusowe.

Wyspa żagnała nas deszczem.