niedziela, 21 września 2014

Oceanografowie

W październiku 1974 roku grupa młodych ludzi rozpoczęła studia na nowym kierunku UG - oceanografii. Dzielili się na fizycznych i biologicznych. Fizycznych był jeszcze rocznik przejściowy - tych, co skończyli pierwszy rok na geografii i rozpoczęli studia oceanograficzne. Przeczytane lektury, niejasne wyobrażenia i magia morza przyciągnęła wszystkich do Gdańska. Wbrew założeniom organizatorów kierunku studiów w roczniku 1974 dominowały dziewczyny. Flagowa jednostka Uniwersytetu czyli "Oceanograf -1" był niezbyt dużą, metalową balią o dużej morskiej dzielności. Studenci niewiele korzystali z przyjemności pływania na nim. Służył raczej naukowcom z Instytutu Oceanografi do prowadzenia badań na Zatoce Gdańskiej. Raczej nie wypływał nigdzie dalej. Oczywiście nieliczne okazje wejścia na pokład należało 

Pierwszy rok to był okres wzajemnego  poznawania  się. Ci z akademika poznali się szybciej czemu sprzyjały kontakty w czasie wolnym i wspólne dojazdy na zajęcia. W tamtych czasach nie było już podziału akademików na męskie i żeńskie, więc szybko znaliśmy wszystkich oceanografów mieszkających w akademiku. Niektórzy wyróżniali się z tłumu, jak np. Alek, który całą zimę nie nosił rękawiczek, a założył je wiosną by czas ich noszenia był stały. Alek zawsze prosił, by obudzić go na zajęcia. Gdy wchodziliśmy do jego pokoju, aby spełnić tą prośbę wstawał i przekonywał, że jest już obudzony. Potem zjawiał się na zajęciach z kolosalnym spóźnieniem i pretensjami, że nikt go nie obudził. Na pewno w pamięci każdego z nas jest jakiś specjalny kącik dla Alka. Po pierwszym roku w wakacje wypłynął w rejs na "Janosiku" i niestety wraz z całą załogą i jachtem zaginął. 
Szefem wszystkich szefów, czyli gospodarzem grupy został Jurek. Widocznie szefowanie ma we krwi, bo i na Uczelni przez jakiś czas szefował nie tylko oceanografom. Świetnie znajdował się w swojej roli i potrafił wszystko załatwić.  W czasach kartek na cukier rozprowadzał je w całej grupie. Gdy trzeba było coś z lekka przestawić w planie zajęć Jurek zawsze wiedział, jak to zrobić, choć możliwości nie było zbyt dużo. 
Po pierwszym roku zaliczyliśmy wycieczkę geologiczną, o której pisałam już na tym forum. Można przeczytać o niej odszukując odpowiedniego posta. Drugi rok w większości upłynął nam pod znakiem remontu i przygotowania do żeglugi "Swarożyca". O tym rejsie też już pisała, więc tu tylko przedstawię zdjęcia. Część z nich dostałam od Basi, a resztę zeskanowałam i trochę poprawiłam w odpowiednim programie. Może nie są rewelacyjne, ale oddają klimat tamtych czasów i tamtego rejsu i nie tylko.
Ulka przymierza się do obserwacji.


Basia przy pracach porządkowych.

Płyniemy.

Roman wtedy zwany Karolem jak zawsze uśmiechnięty.

Pokład musi być czysty.

Za sterem jest się ważną osobą.

Ciekawe co przed nami.

Mimo lata nie zawsze było ciepło.

Alek odszedł jako pierwszy.

Dwaj piraci.

Namiary to ważna czynność w czasie żeglugi.

Roman prowadził swoje badania meteorologiczne.

Praca sternika czasami bywa nudna, ale Leszek nie zasypia za sterem
Chciało by się sparafrazować Norwida: Dokąd cieniu odszedłeś ...?

A my wciąż płyniemy.

Nie przeszkadza nam fala przelewająca się przez pokład.

Roman wciąż wytrwale prowadzi badania.

"A morza dookoła co raz więcej"

W Leningradzie (Sankt Petersburgu) zwiedzamy i zaopatrujemy się w pamiątki.

A pamiątki bywają różne.


















W Tallinnie też zwiedzamy.



















Rejs nie był jedynym ciekawym wydarzeniem w czasie studiów, choć na pewno na dobre zapisał się w pamięci wszystkich uczestników. Byli tam z nami nie tylko oceanografowie. Tych innych reprezentował kapitan, pierwszy - Lech Albrecht (niestety żyje  już tylko w naszej pamięci) oraz Klimek. Ten ostatni pastwił się nad nami na tysięcznej mili organizując chrzest wszystkim neofitom.

Wakacje często spędzaliśmy na obozach naukowych nad Zatoką Pucką. Prowadziliśmy wtedy różne badania z pełnym zaangażowaniem i poświęceniem.
Nie wiem, co mierzy tu Halinka, ale na sam widok dostaję gęsiej skórki. Musiało być dość zimno, skoro założyła kurtkę, ale mimo to weszła do wody i pracuje. Traktowaliśmy wtedy nasze badania szalenie poważnie. Każdy pomiar wilgotności, każda próbka wody czy planktonu była szalenie ważna i traktowana z najwyższą uwagą. Nie wiem czy ktoś kiedyś wykorzystał naszą pracę, ale my byliśmy szalenie dumni, że uczestniczymy w poznawaniu tajemnic "Pucyfiku". Niesamowite były też obozy zimowe. Nie przeszkadzał man mróz i ryzyko - wyruszaliśmy z saniami na lód przykrywający Zatokę, robiliśmy przeręble, mierzyliśmy grubość lodu, temperaturę wody na różnych głębokościch i czuliśmy się niemalże pionierami zimowych badań na Zatoce Puckiej. 
Byliśmy wtedy "piękni dwudziestoletni". Cały świat i całe życie było przed nami. Nie wszyscy zostaliśmy oceanografami w życiu po studenckim, ale na pewno studia wniosły w nas nowe jakości i inne spojrzenie na świat. Obojętnie. gdzie później znaleźliśmy pracę chyba wszyscy z sentymentem wspominamy studenckie czasy i zalety studiowania w małej grupie. Poznaliśmy się dobrze i nie mamy problemy z ropoznaniem kolegów ze studiów.

sobota, 20 września 2014

Lechia - kolejny sezon 1



Pogoń wywozi z Gdańska 3 punkty!Dawno nie byłam na meczu, bo wiadomo - wakacje, wyjazdy itp. To co zobaczyłam wczoraj kompletnie mnie zaskoczyło. Przez miesiąc z całkiem niezłej drużyny zrobił się zlepek indywidualnych zawodników, którzy  nie potrafili grać razem - po prostu przeszkadzali sobie nawzajem na boisku. Jedynie szczęściu Lechiści mogą zawdzięczać niski wynik meczu. Sytuacji, w których mogliby stracić bramkę było wiele, w tym niestety samobójcze. Nieliczne, z których mogli zdobyć gola były nie dopracowane, a strzały mocno niecelne. Na tym tle przeciętna szczecińska Pogoń prezentowała się bardzo dobrze, a Murawski - Gdańszczanin z urodzenia, ogrywał "Naszych", jak dzieci. Jedyna bramka w meczu padła ze spalonego - zadziwiająca była reakcja piłkarzy Lechii - jakby pewni, że spalony zostanie odgwizdany nie zrobili nic, by powstrzymać przeciwnika. Dziwne to było i zaskakujące. Pod koniec meczu nawet Ultrasi Lechii się zdenerwowali i w kierunku zawodników poleciały wyzwiska. Część piłkarzy na pewno ich nie zrozumiała, bo większość nowych zawodników w zespole to obcokrajowacy. Może wymianą tak dużej ilości zawodników należy tłumaczyć brak zgrania drużyny, ale to tylko źle świadczy o menadżerach, którzy tak nie przygotowaną drużynę wypuszczają na boisko. Obraz jaki Lechia przedstawiła sobą wczoraj nie napawa optymizmem na przyszłość. Wszyscy ocekiwaliśmy awansu "Naszych" w tym sezonie do pierwszej trójki, po wczorajszym meczu zaczynam wątpić czy im się to uda. Brak pomysłu na mecz i drużyna indywidualności zbyt przypomina mi kadrę narodową. Nie życzę Lechii, takich "sukcesów" jak kadrowiczom. 


poniedziałek, 8 września 2014

Bergen

Do Bergen zajechaliśmy w padającym deszczu. Bez problemów znaleźliśmy Jacka nowe mieszkanie i rozlokowaliśmy się w nim na tyle wygodnie, na ile pozwalał nam skromny, przywieziony ze Skollenborga dobytek. Następne dni Jacek pracował, a ja zwiedzałam najbliższą okolicę. Wystarczyło przejść kawałek w jedną lub drugą stronę by podziwiać rozległą panoramę na góry, fiordy i miasto. Bergen położone pomiędzy górami i wodą jest chyba jednym z najpiękniejszych miast, jakie widziałam. Wspinające się na wzgórza osiedla czasami sprawiają wrażenie sztucznie przyklejonych. Dominujące nad miastem góry, choć może bezwzględnie niezbyt wysokie sprawiają wrażenie strażników miasta. W sobotę wybraliśmy się z Jackiem na Urliken. Wjechaliśmy kolejką na górę. Widoki z tarasów wokół górnej stacji kolejki są bardzo rozległe - mam wrażenie, że gdzieś na horyzoncie majaczyło Morze Północne. Na dół schodziliśmy pieszo. Wybraliśmy chyba najtrudniejszą ścieżkę - bardzo stromą i kamienistą. Zejście zajęło nam ponad półtorej godziny i zmusiło nas do zmiany planów. Chcieliśmy po zejściu z Ulriken pojechać do centrum miasta, ale byliśmy zmęczeni i przemoknięci (kończyliśmy zejście w deszczu), więc wróciliśmy do domu. Tak więc zwiedzanie centrum Bergen jeszcze przede mną. Góry nad Bergen może nie są zbyt wysokie, ale należy pamiętać, że wznoszą się ona nad miastem położonym w najniższych partiach nad poziomem można, sprawiają więc ogromne wrażenie, zwłaszcza że w większości są nagie - skały, mchy i porosty, a między nimi niewielkie skrawki trawy. Wynika to z położenia geograficznego Bergen - na ponad sześćdziesiątym stopniu szerokości geograficznej północnej poszczególne piętra roślinności w górach są znacznie niżej niż w Polsce. W niedzielę już wracałam do kraju. Bergen żegnało mnie deszczem.
Osiedla w Bergen wspinają się wysoko na zbocza gór.

Góry dominują nad miastem - po prawej Urliken.

Fiordy i góry a pomiędzy nimi miasto.

Drugie co do wielkości miasto w Norwegii jest pięknie położone w otoczeniu gór.
Fiordy głęboko wrzynają się w ląd.
Piękne drewniane domki zdają się być przyklejone do zbocza góry.
Strome skały dochodzą do samej ulicy.
Las porasta tylko niższe wzgórza.
Nowoczesny blok, w którym mieszka Jacek pięknie wpisuje się w otoczenie.

Na Urliken wjechaliśmy kolejką.

Nagie wierzchołki porastają tylko nieliczne trawy, mchy i porosty.

Widok z góry jest wspaniały. Szkoda, że nie było słońca.

Miasto widoczne jak na dłoni.

U podnóża nagich zboczy licznie rozrzucone osiedla. 

Ze zboczy Urliken wielu ludzi podziwia panoramę miasta.

A jest co podziwiać.

Także patrząc w drugą stronę doznaje się olśnienia.

Kolejka nie wjeżdża na sam szczyt. Można go oglądać z tarasu widokowego.

Jak z każedj stronę, tak i na południu dominują góry.

Miato pod nami.

Stroma ścieżka w dół tylko na początku ma poręcz.

Na zboczach Urliken pasą się owce.

Do krawędzi przepaści tylko kilka kroków.

Wejść nie nie jest łatwo, ale zejść - bardzo trudno.

W dole widoczna łatwiejsza ścieżka - nasza była znacznie bardziej stroma.

Gdy znaleźliśmy się wśród drzew, co kawałek widzieliśmy wspaniałe okazy grzybów, których tu nikt nie zbiera.

Już prawie na dole cieszy oczy niewielki wodospad.