niedziela, 29 czerwca 2014

Magnat

Po ubiegłorocznej wizycie w Pszczynie i ostatnim zwiedzaniu Zamku Książ nie mogłam nie obejrzeć filmu "Magnat" Filipa Bajona. Widziałam   ten   film   dawno   temu   i   niewiele z niego pamiętałam. Przypomniałam go sobie przedwczoraj. Film dobrze zrobiony, ze znakomitymi aktorami i świetnymi zdjęciami, ale strasznie zawiódłby się ten, kto chciałby w nim znaleźć historię książąt pszczyńskich, czy rodu von Pless (w filmie von Teuss). Spora część filmu, to fikcja scenarzysty - nie zawsze pochlebna dla głownych bohaterów. Pomiędzy fikcyjnymi postaciami i wydarzeniami przewijają się też prawdziwe. Jest więc księżna Daisy i książę Jan Henryk XV, trzej jego synowie (zmieniono im imiona), druga żona (występuje pod zmienionym nazwiskim), rodzinny skandal z romansem najmłodszego syna i macochy  oraz pałac  w  Pszczynie,  jako  siedziba  rodu. Zamek  Książ  jest  pokazany  raz z daleka, jako zamek o zupełnie innej nazwie i nie wspomina się, że też należał do księcia pszczyńskiego. Po opowieściach przewodnika w Książu i obejrzeniu filmu stwierdziłam, że coś mi się nie zgadza - współpraca najstarszego syna księcia z Gestapo nie mogła być prawdą skoro w czasie wojny służył w lotnictwie angielskim i z tej przczyny cały ród uznano za wrogów Rzeszy, i skonfiskowano wszystkie dobra należące do Hochbergów. Ten fragment fimu zdecydowanie nie stawia rodu Hochbergów w pozytywnym świetle i chyba dlatego zmieniono nazwisko głównych bohaterów, ale z drugiej strony księżna Daisy od razu wskazuje na prawdziwe nazwisko i istniejący ród. Myślę, że autentyczna historia rodu jest znacznie bardziej interesująca  niż  ta  fikcyjna.  Po  pierwszej  wojnie  światowej  książę Jan Henryk XV usiłował z "europejskiego tortu" wykroić sobie niezależne Księstwo Śląskie obejmujące zarówno Dolny, jak i Górny Śląsk, a gdy to mu sie nie udało, jako mieszkaniec Pszczyny przyjął obywatelstwo polskie powołując się na piastowskie korzenie. Z trzech synów dwaj starsi służyli w szeregach aliantów  walcząc  przeciwko  nazistom  (średni  Aleksander  w  armii  Andersa), a najmłodszy - Bolko Konrad był aresztowany przez Gestapo. Prawdziwa historia rodu jest znacznie pochleniejsza dla jego członków niż ta fikcyjna i też jest doskoałym materiałem na dobry film. Potomkowie rodu wciąż żyją w Niemczech i wspomagają renowację swojej dawnej siedziby w Książu, a w Pszczynie można oglądać udostępnione przez nich rodowe pamiątki. Mam jeszcze do obejrzenia serial "Biała wizytówka", czyli rozszerzoną wersję "Magnata" ale muszę trochę odczekać, bo nadmiar informacji (obojętne prawdziwych czy nie) z reguły bywa szkodliwy.

piątek, 27 czerwca 2014

Mundial


Skończyła się faza grupowa brazylijskiego Mundialu 2014, mozna więc przystąpić do podsumowania tego etapu. Nie wszystkie mecze oglądałam, bo początek Mundialu spędzałam poza domem,  a potem odpuściłam sobie nocne transmisje. Jako pierwszy oglądałam mecz pomiędzy Anglią i Włochami. Zaskoczyła mnie wyjątkowo czysta, jak na obie drużyny, gra. Mecz, po wyrównanej, grze skończył się zwycięstwem Włochów. Podziwiać jedynie można kondycję piłkarzy grających w wyjątkowo niesprzyjających warunkach. Położone w dżungli Manaus zaserwowało im iście tropikalny, wilgotny upał. Z oglądanych drużyn najbardziej podobała mi się Kostaryka, która stała się rewelacją Mundialu. Z pogardzanego Kopciuszka wyrosła na pretendenta do dalszych sukcesów.    Jak   zwykle   nie  zawiedli   Niemcy i Holendrzy, choć ci pierwsi musieli się trochę namęczyć w meczu z Ghaną. Pięknie gra Meksyk i ma szansę na dalsze awanse, natomiast byli mistrzowie świata z Europy - Hiszpania, Włoch i Anglia przegrali fazę grupową z kretesem i w niesławie waracają do domu. Czuję  się  mocno  zawiedziona  postawą  Hiszpanów,  gdyż  bardzo lubię ich styl gry i miałam  nadzieję,  że  trochę  powalczą.  Nie  zawiedli natomiast  Argentyńczycy i dalej są w grze. Portugalia mimo zwycięstwa nad Ghaną wraca do domu, a Ghana w atmosferze kłótni w drużynie i niesławie zawiodła oczekiwania wielu kibiców. Pieknie natomiast pokazała się Algieria remisując z Rosją i odsyłając tą ostatnią z turnieju. Brazylia nie gra pięknie, ale skutecznie. Może oszczędzają się trochę na dalsze mecze. Natomiast nie zawodzą swych kibiców Chile i Francja. Rewelacją turnieju jest też wspaniała postawa piłkarzy Belgii, którzy wygrali wszystkie swoje mecze. Chciałoby się napisać coś dobrego o Urugwaju, ale wszystko przyćmiewa wybryk Suareza w meczu z Włochami. Od tego czasu nosi on wiele przezwisk, np.: Gryzoń z Urugwaju, Urugwajski Wampir, Rekin Luis i podobne, a Internet aż trzęsie się od śmiesznych interpretacji wyczynu, tego nienajgorszego przecież piłkarza. Został ukarany dość dotkliwie, ale chba zasłużenie, gdyż nie był to jego pierwszy wynik tego typu. FIFA walcząca o czystość gry, nie może pozwolić, by takie zachowania pozostały bezkarne. Piłkarz musi panować nad emocjami.

niedziela, 22 czerwca 2014

Zamek Książ

W zakolu rzeki Pełcznicy, na wysokiej skale w latach 1288-1291 Książę Świdnicki Bolko I wybudował  warowny,  gotycki  zamek,  mający  na  celu obronę granic Księstwa. Był to jeden z czternastu zamków wybudowanych  przez tego władcę z rodu Piastów. Książ był także siedzibą książęcą obok stołecznej Świdnicy. Po śmierci Bolka I zamek przechodził w różne ręce, by w roku1509 stać się własnością niemieckiego rodu Hobergów. Później zmienili oni nazwisko na Hochberg, a gdy uzyskali tytuł książęcy stał się siedzibą rodu książęcego Hochberg von Pless - od dóbr uzyskanych w Pszczynie. Z zamkiem związana była księżna Maria Teresa zwana Daisy, żona księcia Henryka XV. Mieszkała w Książu do śmierci w 1941 roku (krótką przerwę stanowił okres po rozwodzie z księciem). Pochowana została w pobliskiej kapilicy, ale jej zwłoki zostały w 1945 roku ukryte przed zbliżającą się Armią Czerwoną i nie zostały  odnalezione  do  dziś. Ponieważ  została ona pochowana w długim na 7 m naszyjniku z pereł, odnalezienie jej zwłok stanowiłoby nie lada sensację. W 1941 roku zamek został skonsfiskowany przez hitlerowców, a ród książęcy uznany za wroga narodu Niemieckiego, gdyż jeden z synów Henryka XV i księżnej Daisy służył w lotnictwie angielskim walcząc przeciwko Rzeszy. W zamku zaczęto przygotowywać kwaterę dla Hitlera, a w skale, na której jest usytuowany drążyć korytarze, których przeznaczenie nie jest jasne do dziś. Hitlerowcy rozpoczęli też grabież zamku. Po nich przyszli Rosjanie, którzy dalej grabili zabytkowe wyposażenie, a dzieła dopełnili rodzimi szabrownicy. Dopiero od roku 1956 rozpoczęła się konserwacja i renowacja zamku. Zaangażowane są w nią organizacje pozarządowe. Zamek nie uzyskuje żadej dotacji ze skarbu państwa. W kosztach renowacji znaczny wkład mają potomkowie rodu Hochberg von Pless, którzy często owiedzają dawną siedzibę rodu.
Książ  chciałam  odwiedzić już dawno, ale dopiero ostatnio mi się to udało. Pojechałyśmy tam z Bożeną i Krystyną. Podczas, gdy one czytały na tarasie (zamek widziały już wcześniej) ja udałam  się  na  zwiedzanie z przewodnikiem. Starszy pan ciekawie opowiadał o historii zamku i jego ostatnich właścicielach, tłumaczył przyczyny skromnego wyposażenia zamku oraz wskazywał na ogromną pracę jego miłośników zaangażowanych w renowację i przywrócenie dawnej świetności. Udało mi się nawet wdrapać na wieżę widokową - mądry przewodnik nie poganiał najsłabszych, tylko wysłał najsilniejszych przodem, a z nami emerytami robił częste przystanki na poszczególnych piętrach pokazując przez okna różne ciekawostki. Z wieży rozciąga się rozległy widok na Sudety i Dolny Śląsk - widoczne były zabudowania Wrocławia oraz wznosząca się nad Równiną Wrocławską Ślężą, Chełmiec w Górach Wałbrzyskich i wiele innych szczytów. Natomiast Śnieżka z  wieży zamkowej jest niewidoczna. Po zwiedzaniu zamku i   zasłużonym   obiadku   (przepyszna   karkóweczka  z  grila)  oderwałam  siostry  od  lektury i ruszyłyśmy na spacer po tarasach zamkowych. Położone na różnych  poziomach  tarasy  są ogrodem zamkowym z pięknymi rabatami, licznymi fontannami i kamiennymi rzeźbami. Prezentują się pięknie i warte są obejrzenia. Gdy tam byłyśmy najładniejszym zakątkiem był ogród różany z uroczą kaskadą przy ścianie zamku. Na koniec poszłyśmy na punkt widokowy by podziwiać rozległą panoramę z zamkiem, jako głównym jej elementem. Zamieszczone poniżej zdjęcia oddają urok zamku.
Wejście główne do zamku.

Kaskada w ogrodzie różanym.

Fragmenty ścian zamku z "muru pruskiego".

Solon z zabytkowym wyposażeniem.

Sympatyczny przewodnik na tle jednego z salonów.

Złocone stiuki zdobiące stropy.

Piękny kominek.

Amorki są częstym elementem ozdobnym.

Meble nie są orginalnym wyposażeniem zamku, sprowadzano je z różnych miejsc.

Urocza galeryjka.

Księżna Daisy.

Widok z okna.

Widok z okna na bramę wjazdową i sąsiadujące z nią budynki.
Widok na Ślężę.

Chełmiec widoczny z wiży zamkowej.


Tarasy zamkowe stanowią najpiękniejszy element zamku.

Interesujące sklepienie klatki schodowej prowadzącej na tarasy.

Widok zamku z trasu.

Połączenie ścian zamku  z porastającym je dzikim winem stanowi o urodzie tego miejsca.

Tu widoczne są różne style zamkowej zabudowy.

Urocze fontanny na tarasie w otoczeniu zieleni.

Imponująca bryła zamku przesłania horyzont.


Historię rodu Hochberg von Pless opowiada polski film "Magnat" i serial "Biała wizytówka" (nazwisko rodu dla potrzeb filmu zostało zmienione), a tarasy zamkowe zaprezentowano w ostatniej ekranizacji "Trędowatej".

piątek, 20 czerwca 2014

Spacer sentymentalny po Środzie

W Środzie Śląskiej mieszkałam przez pierwszych dziewiętnaście lat mojego życia. Nic więc dziwnego, że odczuwam do tego miasta sentyment i częto wracam do niego wspomnieniami. Ostatnio  z Bożeną zrobiłyśmy sobie spacer sentymentalny po mieście. Porónywałyśmy stan obecy z tym, co pamiętamy. W większości stan obecny wpada na plus, jedynie park miejski wygląda gorzej niż kiedyś. Obecnie robi wrażenie trochę zapomnianego i zaniedbanego, a wnętrze fontanny wymalowane na niebiesko aż razi w oczy. Z wieloma miejscami w mieście mamy osobiste wspomnienia. Dopiero spacerując po Środzie uświadomiłyśmy sobie, ile domów budował nasz tato. Wszystkie plomby w centrum miasta, blok przy Ogrodach Zamkowych (dawniej Świerczewskiego), kompleks bloków  na rogu Legnickiej i Mostowej, i wiele innych budynków. Tato był majstrem budowlanym i kierował budową tych wszystkich domów. Szkoda, że nikt o tym nie pamięta. Nie wszystko nam się w Środzie podobało, choć miasto dużo zyskało na plus w porównaniu z latami sześcieśiątymi i początkiem lat siedemdziesiątych. Jaskrawe barwy na szkole nr 1 nie pasują do otoczenia, a różowy pałac na rogu 1-go Maja i Ogrodów Zamkowych stracił swój nobliwy charaktrer. Najładniejszy kiedyś dom w mieście z wyjściem po schodkach do parku dziś jest zaniedbany i trochę straszy swoim wyglądem. Pięknie natomiast prezentuje się rynek z licznymi rabatami kwiatowymi, otoczony kwiatami Roland, najstarszy w mieście kościól przy ulicy Legnickiej z romańskimi fragmentami, pałac na "kajakch". Na murze przy kościele św. Andrzeja umiejscowiono fascynującą wystawę zdjęć starej Środy i opowiadających im zdjęć współczesnych. Ciekawe porównanie i niezła lekcja historii miasta. Oczywiście plonem spaceru jest komplet zdjęć. Niektóre z nich prezentuję poniżej.
Tak prezentuje się miasto, gdy wjeżdżamy do niego od strony Legnicy.

Pałac na "kajakach".

Pomnik Rolanda w otoczeiu kwiatów.

Zabytkowy portal do szkoły nr 1.

Kościół Świętego Krzyża.

Dom w parku, który dużo stracił na wyglądzie.

Mury miejskie wciąż są imponujące.

Dom przy ul. Kolejowej.

Hala sportowa, chyba już zabytek.

Pałac na rogu 1-Maja i Ogrodów Zamkowych.

Dawna wieża bramna (obecnie dwonnica kościoła św. Andrzeja) i ratusz.

Wnętrze kościoła św. Andrzeja.

Gmach sądu rejonowego.

Romańska rotunda zachowana przy kościele przy ul. Legnickiej.

Krzyże pokutne.

wtorek, 3 czerwca 2014

W pobliżu domu

Nie trzeba chodzić na dalekie spacery by zobaczyć coś ciekawego. Ostatnio wyszłam z Hirkiem do ogródka i znalazłam kilka ciekawych obiektów do fotografowania. Od pewnego czasu staram sie nie zapominać o aparacie wychodząc z domu, bo nigdy nie wiadomo, co nawinie się pod obiektyw. Oto plon ostatniego wyjścia.









Jest na zdjeciach kilka stałych elementów. Bociany na gnieździe, Ziutka wąchająca kwiaty i te ostatnie z ich wielością barw i kształtów. Tym razem udało mi się uchwycić też żabę trawną pięknie maskującą się na trawniku i pozującego do zdjęcia źrebaka. Chciałoby się powiedzieć - patrzcie i podziwiajcie.

Środa Śląska wspomnienie



Namierzyli mnie ostatnio z Gazety Średzkiej. Zainspirowało mnie to do napisania o Środzie takiej, jaką pamiętem z dzieciństwa. Małe, trochę senne miasteczko, w którym nigdy nic sie nie działo. Największy tłum ludzi przewalał się przez miasto w dni targowe. Oczywiście były dni wyjątkowe, jak np 1 Maja, czy uroczystości kościelne, ale to zdarzało sie na tyle rzadko, że miało szczególne znaczenie, a tłumy były tak wielkie, że można było się zgubić (mając trzy czy cztery lata). Miasto wyglądało wtedy zupełnie inaczej niż dziś. W samym centrum, niedaleko pomnika Rolanda była stacja benzynowa - czy komuś dzisiaj, coś takiego przyszłoby do głowy. Z drugiej strony ratusza znajdował się "dworzec autobysowy" czyli kilka miejsc wydzielonych dla zatrzymujących się autobusów. Na pozczątku - ot tak prosto z chodnika można było wsiąść do autobusu, a później oddzielono część placu barierką z łańcuchem i wydzielono z teren dworca. Pamiętam jak tato, pracujący w firmie budowlanej stawiał blok widoczny za autobusami, ale nie mogę sobie przypomnieć jak to wyglądało zanim ten blok powstał.

Gdy byłam bardzo mała funkcjonował jeszcze basen za "kajakami" i chodziliśmy tam się kąpać. Pamiętam, że i na "kajaki" czyli staw rekreacyjny  chodziliśmy z rodzicami. Musiałam być wtedy bardzo mała, ale pamiętam jak pływałam kajakiem razem z tatą. Później i "kajaki" i  basen poszły do remontu, i póki mieszkałam w Środzie, czyli do 1974 roku nie było widać jego końca. Kajaki w końcu oddano do użytku, a co się stało z basenem nie wiem. Przy "kajakch" w parku stał ładny pałac zamieniony w budynek wielorodzinny. Otaczał go zaniedbany ogród. Znalazłam tylko współczesne zdjęcie tego miejsca na pierwszym planie "kajaki" ze sztuczna wyspą, a w głebi bryła pałacu..


Cóż, na ułomnośc pamięci nie można nic porzdzić. My mieszkaliśmy na uboczu, w pięciorodzinnym budynku przy ulicy Nowotki 39. Z drugiej strony domu, za niewielkimi ogródkami biegła linia kolejował łącząca miasto z dworcem kolejowym położonym o 2 kilometry od miasta. Do stacji mieliśmy niedaleko, a pociągi kursowały na tyle punktualnie, że mama traktowała je jako wskaźnik czasu. "Jedzie ciuchcia, niedługo tata wróci z pracy" mówiła. Za ulicą znajdowało się cudowne miejsce - stary park - ogromny, niesamowity plac zabaw dla wszystkich dzieciaków z okolicy, z niezliczoną ilością atrakcji - dzrewa, po których można było się wspinać, krzaki, w któych można było się chować, zarośnięte dróżki i niewielka górka do zjeżdżania na sankach. Przez park chodziliśmy do miasta. Za mleczarnią była druga, mniej ciekawa część parku z cuchnacym ściekiem i Średzianką, na której zamontowany był jaz - to było ciekawe miejsce, ale nie wolno nam było tam chodzić, bo koło jazu było dość głeboko. Pamiętam, jak jednego roku wiosną Średzianka wylała i zalała, nawet "naszą" część parku. 

Do szkoły zaczęłam chodzić w  1962 roku. Znajdowała się ona przy ulicy Żymierskiego, obok milicji. W roku podwórka szkolnego widoczna była stara baszta w murach miejskich. Była już mocno zrujnowana i później ją rozebrano. Po drodze do szkoły już na ulicy Świerczewskiego mijałam duży pałac przytulony do murów miejskich. W tamtych czasach mieszkało w nim wiele rodzin, w tym dwie dziewczyny z mijej klasy. Do pałacu można było wejśc od ulicy Świerczewskiego lub od ulicy 1-go Maja. Przy pałacu znajdował się duży ogród, a zpodwyższenia, a którym stały mury miejskie można było zjeżdżać na sankach. Nigdzie nie znalazłam zdjęcia pałacu, a przecież był on bardzo ciekawy, choć może nie zabytkowy.  Szkoła była . mała, więc z czasem połączono ją z nowo wybudowaną "tysiąclatką" i juz od piątej klasy chodziłam do tej ostatniej. Było to na drugim końcu miasta, a więc bardzo daleko.  Chodziliśmy najczęściej uliczkami za murami miejskimi obok parku miejskiego - ten był zadbany, w przeciwieństwie do naszego.
Najbardziej utkwiły mi w pamięci masywne bryły śrdzkich kościołów, ratusz  z imponujacą wieżą i mury miejskie prawie ze wszystkich stron otaczające dawne miasto, i dość dobrze zachowane. Wyróżniały się też dwa urzędowe budynki przy ulicy Wrocławskiej. W jednym mieścił się Komitet Prtii, a w drugim chyba urzędy powiatowe. Kawałek dalej stał gmach Liceum. Gdy byłam dzieckiem wydawał mi się bardzo duży, a w zachwyt wprowadzała mnie aula z ogromnymi oknami. Gdy sama chodziłam do Liceum proporcje  się zmieniły i ani gmach nie był tak duży, ani aula tak zachwycająca. 
Zawsze będę wspominać Środę z sentymentem. Gdy czytam w Gazecie Średzkiej o strzelaninie na ulicach maiasta zastanawiam się, co się stało z tamtym spokojnym, trochę sennym miasteczkiem z mojego dziciństwa.