poniedziałek, 30 listopada 2015

Bergen - Sotra

Sotra to wyspa położona na zachód od Bergen. Jest ona długa i wąska. Rozciąga  się z południa na północ (60 stopni 18 minut N - 60 stopni 29 minut N, 5 stopni 5 minut E - 5 stopni 8 minut E). Powieszchnia wyspy wynosi 246 kilometrów kwadratowych i zamieszkuje ją ponad 27 tysięcy ludzi. W jej obrębie znajdują się dwie gminy - Fjell na północy i Sund na południu. Wyspa jest górzysta, a jej najwyższy wieszchołek, Liatarnet sięga 341 metrów nad poziomem morza. Na wyspę nie trzeba przeprawiać się promem. Droga wiedzie przez mosty i Litlesotra. 



Wybraliśmy się na Sotrę w sobotę, gdy Jadzia była w Polskim Przedszkolu i nie było problemu z miejscami w samochodzie. Postanowiliśmy pojechać najdalej jak się da na zachód wyspy odwiedzająć bo drodze miejsce, w który w czasie II wojny światowej Niemcy ulokowali baterię dział. Największe z nich miało zasięg 37 km. Niestety ten cel nie bardzo dał się nam osiągnąc, gdyż w sobotę umiejscowione tam muzeum jest nieczynne, a oznakowanie trasy do bateri dział niewidoczne. Wjechaliśmy w jakąś wąską drogę i podjechaliśmy pod górę, na której były ulokowane działa, ale niewiele zobaczyliśmy, a brama z ostrzeżeniem, że może być zamknięta w każdej chwili, bez uprzedzenia znajdujących się za nią osób trochę nas wystraszyła. Pstryknęliśmy kilka fotek i pojechaliśmy dalej. Naszym celem były okolice miasteczka Telavag. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy tam miejsce z widokiem na ocean. Niestety nie udało się. Wszystkie drogi dojazdowe kończyły się w miejcsach dość odległych od wybrzeża, a śpiący w samochodzie Jaś nie dawał nam szans na przechadzkę. Pogoda także nie była zachęcająca - sztormowy wiatr ostro dawał się we znai przy każdym wyjściu z samochodu. Hirek był trochę zdegustowany, bo nasłuchał się o wyspie odwiedzanej przez Pana Maluśkiewicza (jaka znów wyspa, to mego nosa koniuszek), a tymczasem widoki nie wiele różniły się od tych na stałym lądzie. Mnie surowy krajobraz Sotry przypadł do gustu. Liczne nagie skały uształtowane czasami w dość dziwaczne formy, długie zatoki z klifowymi brzegami, dominujące nad wszystkim góry - nagie i skaliste. Surowość krajobrazu Sotry nadaje wyspie swoistego piękna. Pimiędzy górami kryją się niewielkie osiedla z drewnianymi domkami, nowe szeregowce o ciekawych fomach archtektonicznych i liczne porty i przystanie. Sotra to raj dla wędkarzy i nawet przy tak niesprzyjającej pogodzie jaką mieliśmy odwiedzajć wyspę widzieliśmy ich kilku moczących kije z pomostu. Na wyspie jest kilka obiektów muzealnych, ale w listopadzie niestety trrudno znaleźć otwarte. Nasza wycieczka skończyła się więc na przejażdżce po wyspie, podziwianiu krajobrazów z okien samochodu  i kilku wyjściach na pstrykanie fotek. Plon wyprawy demonstruję poniżej.

Jak większość gór na wyspie Liatarnet od zachodu ma strome, urwiste zbocza.

Uciekamy z terenu byłej baterii dział, bo tą bramę zamykają bez ostrzeżenia. W głębi Liatarnet z trochę innej strony.

Nagie skały, nieliczne drzewa i kryjące się za nimi domy - to charakterystyczne cech krajobrazu Sotry.

Miejscami na zboczach gór można spotkać nawet las.

Długie zatoki na zachodnim wybrzeżu sotry mają klifowe brzegi. 

Sały wspinają się dość wysoko.

Przedpotopowe zwierzę?

Wyrażnie widoczne warstwowanie skał.

Urwiska skalne są na Sotrze normą.

Raj dla wspinaczy, ale tu ich nie widać. Mimo, że do zimy daleko wzdłóż dróg już utawione są paliki wyznaczające ich przebieg po obfitych opadach śniegu.

Droga między dwo stromymi zboczami wygląda tajemniczo.


Tu wiało tak, że musiałam mocno trzymać Hirka, żeby nie pofrunął z wiatrem.

Przystań nad fiordem, wiatr jak na Uralu, pomost bujający się, jak łajba na sztormowej fali a wędkarzom to nie przeszjadza.

Na morzu sztorm, a na fiordzie tylko niewielkie fale przelewają się przez pomost i jak fontany wytryskują spomiędzy desek.

Klify choć nie tak wysokie, jak w Irlandii, też są imponujące.

Tu Hirek poczuł, że jest na wyspie.

Skały na Sotrze mają fantastyczne kształty.

"Głowa skalnego trolla."

Norweskie granity są dominującem elementem krajobrazu wyspy.

Mimo niesprzyjających warunków wyspa jest dość gęsto zamieszkana.

Niektóre domy sochodzą aż do poziomu morza.

Inne wybudowano na wzniesieniach.

Wszystkie są drewniane, w charakterystycznych dla Norwegii kształtach.

Niektórzy ludzie upodobali sobie niewielkie wysepki lub półwyspy.

Przy wielu domach wybudowano garaże na łodzie.

Fiord w pełnej krasie.

A nad nim piękny dom.

Urwisty klif podkreśla surowość krajobrazu.

Niektóre domy zdają się stać w wodzie.

Takich przystani na wyspie jest mnóstwo.

Są też porty, do których wpływają promy i niewielkie statki.

Ludź posiada tu prawie każdy, a niektórzy nawet dość luksusowe.

Wyspa żagnała nas deszczem.


wtorek, 24 listopada 2015

Bergen - Svartediket


Svartediket to sztuczne jezioro położone w dolinie pomiędzy Floyen a Urliken prawie w samym centrum Bergen. Svartediket zwane było w dawnych czasach Ålrekstadvannet. W oparciu o jezioro w 1855 roku zbudowano pierwszy nowoczesny wodociąg w Norwegii, który prowadził wodę pitną do wszystkich gospodarstw domowych w mieście. Obecnie woda pitna gromadzona jest na głębokości 28 m i po uzdatnieniu przesyłana do, w którym gromadzi się wodę pitną. Nowa stacja uzdatniania wody została otwarta w 2007 roku. Na powierzchni znajduje się tylko budynek administracyjny, reszta jest ukryta w zboczu Urliken. Informacje te znalazłam na Wikipedii oraz korzystałam z googlowego tłumacza. Jeżeli coś napisałam nie zgodnie z prawdą, to znaczy, że nie zrozumiałam tłumaczonego tekstu. Niestety tłumacz Google jest niedoskonały, a tłumaczenia na polski wychodzi mu dość topornie.
Na spacer nad Svartediet wybraliśmy się w niedzielne popołudnie. Pogoda była dość sprzyjająca, bo nie padał deszcz i tylko trochę wiało. Tama robi solidne wrażenie, choć dom mieszkalny stojący tuż pod nią już niekoniecznie. Chyba nie chciałabym tam mieszkać, bo zawsze miałabym w głowie wizję katastrofy, która pewnie nigdy się nie zdarzy, ale filmy katastroficzne pozostawiają jednak w głowie jakiś ślad. Na zdjęciach oglądanych w domu widzieliśmy ludzi spacerujących po tamie, niestety gdy my tam dotarliśmy wejście na tamę było zamknięte. Nie było też żadnej informacji na temat jego otwarcia. Pozostał nam tylko spacer nad jeziorem. Ścieżka spacerowa prowadzi pomiędzy Swatrediket, a stromym zboczem Floyen. Od strony Urliken nie ma dojścia nad jezioro. Zbocza Urliken miejscami prawie pionowo opadają ku jezioru. W kolorach jesieni trasa wygląda bardzo malowniczo. Porośnięte lasem góry, liczne wychodnie skalne, porośnięte mchem kamienie jak trolle z filmu "Frozen", liczne miniwodospady i panorama otaczających dolinę gór stanowią o urodzie tego miejsca. Dzieciaki miały okazję się wybiegać w bezpiecznym miejscu, bo ścieżka jest przystosowana do spacerów z małymi dziećmi. Spora ilość ludzi skorzystała z ładnej pogody, by też pospacerować nad jeziorem lub potraktować je jako punkt wypadowy na wyprawę w góry. Piękna przyroda, naturalny krajobraz i cisza, mimo bliskości miasta sprawią, że jest to doskonałe miejsce do wypoczynku. 
Pod tamą usytuowano niewielki kompleks sportowy. Są tam boiska do kosza i mini piłki nożnej, tor dla rolkarzy i batut (trampolina). Jadzia oczywiście musiał skorzystać z tego ostatniego i wyskakała się do woli. Spora grupa dzieciaków korzystała z tego miejsca, a niektórzy na batucie odstawiali niezłe akrobacje.

Woda ze Svartedike spływa do niewielkiej rzeczki płynącej w kierunku fiordu.

Pod tamą znajduje się parking, dla wyruszających na wycieczkę nad jezioro.

Jezioro utworzono w dolinie górskiej.  Takie położenie zapewnia niezapomniane widoki.

Zbocza Urliken stromo opadają ku wodzie.

Czasami są to pionowe urwiska.

Liczne miniwodospady urozmaicają krajobraz.

Góry w głębi prezentują się imponująco. 

Szczyt Urliken wznosi się na pond 600 metrów nad poziom morza.


Pomiędzy drzewami przemykają się wartkie, górskie potoki.

Tuż za jeziorem rozciąga się miasto.

Niektóre domy stoją tuż pod tamą. 
Szmer wodospadów mile brzmi dla ucha.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Bergen - listopad

Postanowiłam zabrać Hirka do Norwegii, bo nie mógł się doczekać spotkania z Jadzią. Bergen przywitało nas iście "bergeńską pogodą" - pochmurno i deszczowo było przez prawie cały pobyt u Jacków. Wylatywaliśmy z Gdańska też w chmurach i nie mogliśmy podziwiać świata pod nami. Dopiero pod koniec lotu, nad środkową Norwegią trochę się przejaśniło i naszym oczom ukazały się Góry Skandynawskie. Na niektórych nawet lśniły w słońcu lodowce. Z wysokości kilku tysięcy metrów widok był imponujący i wspaniały. Niestety nie przygotowałam sobie wcześniej aparatu i nie zdążyłam zrobić zdjęć.
Dwa tygodnie w Bergen spędziłam dość leniwie, bo nie chciałam wychodzić z Hirkiem przy wybitnie niesprzyjającej pogodzie, a i Zosi nie chciałam obciążać opieką nad nim. Zaliczyliśmy wjazd kolejką na Floyen, oglądanie statków cumujących w porcie i armat w Bergenhus, spacer nad Svartediket, wyjazd na Sotrę i park w Gamlehaugen. 
Nawet przy nieciekawej pogodzie Bergen wygląda ładnie. Bergen - drugie co do wielkości miasto Norwegii zostało założone w drugiej połowie XI wieku przez króla Olafa III. W średniowieczu było siedzibą hanzeatyckiej faktorii, która mieściła się w Bryggen. Położenie miasta warunkuje jego klimat. Miasto wybudowane na wybrzeżu omywanym ciepłym Prądem Zatokowym prawie przez cały rok ma temperatury powyżej zera. Ponadto znajdujące się w pobliżu góry powodują, że chmury deszczowe zatrzymują się nad miastem i dzięki temu jest ono najbardziej deszczowym miastem Europy. Dane z pomiarów klimatologicznych wykazują, że pada tam przez 235 dni w roku. Mieszkańcy Bergen już się do tego przyzwyczaili i specjalnie im to nie przeszkadza. Wiedzą jak należy się ubrać na taką pogodę. Na ulicach miasta znacznie łatwiej jest spotkać kobietę w kaloszach niż w szpilkach, a eleganckie płaszczyki zastępują nieprzemakalne, workowate kurtki. Nie mniej można też spotkać, nawet w listopadzie ludzi biegających lub jeżdżących na rowerach w strumieniach deszczu z gołymi nogami - brrrr. 
Góry otaczające miasto nie są wysokie. Jest to 500 - 600 metrów nad poziomem morza, ale gdy weźmiemy pod uwagę, że miasto położone jest prawie na poziomie morza, to już trochę zmienia to skalę. Strome, niemalże urwiste zbocza gór dominują nad miastem. Liczne strugi niewielkich, jak na norweskie warunki,  wodospadów przecinają ich zbocza. Dla nas każdy najmniejszy nawet wodospadzik był nie lada atrakcją. Hirek z zachwytem wpatrywał się w spadającą z szumem wodę i ginącą w szczelinach skalnych. Nagie skały widoczne są wszędzie, niżej pomiędzy drzewami, a na wierzchołkach gór pomiędzy trawami i licznymi porostami. Na tych szerokościach geograficznych roślinność na wysokości 500 metrów nad poziomem morza odpowiada mniej więcej roślinności w Tatrach na wysokości 1500-1800 metrów. Jest więc uboga i mało różnorodna. 
Oczywiście z Hirkiem nie chodziłam po górach, ale wjechaliśmy na Floyen by mógł przywitać się z rezydującym tam trollem i wyszaleć się na ogromnym placu zabaw, przygotowanym z myślą o dzieciach w różnym wieku. Najbardziej podobał mu się wjazd na górę naziemną kolejką linową. 


Kolejka na Floyen. W dole fiord i część portowa miasta.

Bergen i otaczające je góry w chmurach i lekkiej mgiełce. To norma w tym mieście.

Strome zbocze Urliken w jesiennych barwach. Piękne, drewniane domy wspinają się wysoko w górę.

Obfitość opadów powoduje powstawanie licznych wodospadów. Niektóre są niewielkie i giną pośród traw.

Powyżej linii drzew dominują nagie skały.

Także pomiędzy drzewami liczne są wychodnie skalne.

Niektóre wodospady choć wąskie przecinają zbocze górskie prawie na całej wysokości.

Mimo połowy listopada mchy i paprocie jeszcze się zielenią. 


Wczesnym popołudniem już zaczyna się zmierzch. Wszystko nabiera wtedy specyficznego kolorytu.