środa, 31 lipca 2013

Chmara wróbli











Takashi Matsuoka
Chmara wróbli
tytuł oryginału: Cloud of Sparrows
przekład: Witold Nowakowski
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2005


Jest to książka, do której zachęciła mnie Zosia. Z początku nie pałałam do niej entuzjazmem, ale gdy zaczęłam czytać  wciągnęła mnie. Autor jest Japończykiem mieszkającym na Hawajach i piszącym po angielsku. Akcja książki toczy się w roku 1861 w Japonii. Jest to okres gdy kraj samurajów zaczyna powoli otwierać się na świat. Po trzystu latach izolacji do Kraju Kwitnącej Wiśni zaczynają przybywać Europejczycy i Amerykanie. W książce jest to grupa misjonarzy z San Francisco. Zetknięcie dwóch tak różnych kultur jest czasami wręcz szokujące. Wszystko różni przedstawicieli dwóch narodów. Nawet kanony piękna są tak odmienne, że ponętna dla Amerykanów Emily - misjonarka, Japończykom wydaje się brzydka. Początkowo nawet zrozumienie prostych zdań wydaje się niemożliwe, mimo że książę Genji mówi po  angielsku. Z czasem główni bohaterowie zaprzyjaźniają się, ale do końca o zrozumieniu nie może być mowy. Różnice kulturowe są tak duże, że nawet miłość nie prowadzi do zrozumienia. Z wielkich wydarzeń historycznych w książce opisane jest tylko bombardowanie dzielnicy pałacowej Edo (dziś Tokio) ze statków amerykańskich (w książce nie podano jakiego państwa). Historia rodu  Okumichi z Akaoki jest ważnym elementem opowieści i ściśle wiąże się z wydarzeniami opisanymi w książce. Nawet wydarzenia sprzed sześciuset lat mają wpływ na życie bohaterów. Myślę  że dla Japończyków książka jest za mało japońska, dla amerykanów za mało amerykańska, ale dla nas jest piękną opowieścią o zderzeniu dwóch kultur i egzotyce dziewiętnastowiecznej Japonii. 

wtorek, 30 lipca 2013

FC Barcelona - Lechia Gdańsk c.d.

Dziś Lechia rozegrała mecz, na który wszyscy szykowali się w ubiegłą sobotę. Chyba w Barsie ktoś przemyślał sprawę i stwierdził, że nie można o tak rezygnować z zainkasowanej kasy i wystawiać ludzi do wiatru. 


Z podstawowego składu Barsy zabrakło wielu znanych piłkarzy, ale był Leo Messi i nowy nabytek katalońskiego klubu Neymar.


Po za tym dominowali zawodnicy rezerwowi. Ale nawet rezerwowi Barsy powinni budzić respekt w zawodnikach ósmej drużyny Ekstraklasy. A jednak nasi się nie dali. Podjęli wspaniałą walkę z utytułowanym przeciwnikiem i to Lechiści strzelili pierwszą bramkę. Ponadto pokazali, że potrafią wspaniale walczyć zarówno w ataku, jak i w obronie. Był to piękny mecz zakończony remisem. Ale to Katalończycy musieli gonić wynik, go nasi zdobywali prowadzenie. 
Dwa gole strzelone w pięknym stylu do bramki Barcelony i wyrównujące bramki strzelone Lechii złożyły się na wynik końcowy meczu (w ostatniej minucie nasi jeszcze mieli szanse, ale nie udało się). Mecz był piękny i ciekawy. Świetnie oglądało się go przez całe 90 minut. Doskonale wyrównana walka, ładne bramki, ciekawe akcje i piękne momenty - to wszystko złożyło się na wspaniałe widowisko. Zgodnie z reklamą był to super mecz i warto było go oglądać. Chciałoby się oglądać Lechię grającą w tym stylu także na meczach ligowych.



sobota, 27 lipca 2013

Kindle

Nie miała baba kłopotu, to dostała w prezencie Kindle,a. Oczywiście bardzo cieszę się z prezentu, i dziękuję Krystynie za to wspaniałe urządzenie. Rzecz w tym, że muszę się wszystkiego uczyć od początku. 


 Niewtajemniczonym wyjaśniam, że jest to czytnik do e-book,ów. Wspaniała rzecz, zwłaszcza w podróży, bo mała, lekka i wygodna w obsłudze, a można zamieścić na niej całkiem sporą bibliotekę. Ja w tej chwili mam zainstalowanych ponad 400 książek i spowalnia to pracy urządzenia. Od Bożeny dostałam ich dwa razy ale resztę przechowuję na komputerze. Przydatny byłby dodatkowy dysk, ale to musi poczekać. 
Pomału dochodzę do tego, jak posługiwać się nową zabawką i chyba mi się to udaje przy pomocy Basi i instrukcji uzyskiwanych przez telefon od Bożeny. Już wiem, jak usuwać i wczytywać piliki z komputera na Kindle,a i odwrotnie. Jak posługiwać się poszczególnymi przyciskami i jak obsługiwać "kindlową" klawiaturę. Oczywiście czytanie książek jest czynnością tak intuicyjną,  że sprawiło mi najmniej kłopotu. Największy problem był z tym, że przyciski z początku chodziły dosyć opornie. Po konsultacji z Bożeną wiem, że po prostu, w pamięci urządzenia, było za dużo książek - była wykorzystana prawie w całości.  Muszę jeszcze zadzwonić do Krystyny i dowiedzieć się, jak to jest z rejestracją.


Na razie muszę skończyć czytać Matsuokę, potem zabieram się do biblioteki na Kindle,u. 

poniedziałek, 22 lipca 2013

FC Barcelona - Lechia Gdańsk

Miał być wspaniały mecz. Ponad trzydzieści tysięcy Polaków  za nie małą kasę wykupiło bilety , by na żywo zobaczyć Messiego, Puyola i inne gwiazdy piłki nożnej. Niektórzy nawet już przyjechali do Gdańska. Wiadomo było, że nasi Lechiści będą statystami, przy popisach piłkarskich wielkich z Barcelony, ale wszyscy kibice chcieli to zobaczyć i nawet telewizja przygotowała transmisję z tego ważnego sportowego wydarzenia. Też szykowałam się na oglądanie meczu.





W przeddzień meczu wieczorem dowiedzieliśmy się, że meczu nie będzie. Piłkarze Barsy na wieść o nagłym nawrocie choroby nowotworowej trenera zrezygnowali z przyjazdu do Polski. I tego właśnie nie rozumiem. Sprawiono zawód tysiącom kibiców w Polsce i nawet nie usłyszeliśmy przepraszam. Czyli zawodnicy Barcelony są już takimi gwiazdami, że mogą nie liczyć się z nikim, zrywać zawarte kontrakty i wystawiać ludzi do wiatru. Moja sympatia dla klubu i zawodników legła w gruzach. Ostatecznie granie w piłkę jest ich pracą. To tak, jakby cała załoga fabryki nie stawiła się do pracy na wieść o chorobie dyrektora. Nieładnie panowie piłkarze.



Tak więc na pociechę możemy powiedzieć, że Lechia wygrała walkowerem, bo przeciwnik nie stawił się na boisku. To oczywiście, żart. Nie mniej znacznie wzrosła moja sympatia dla zlekceważonych Lechistów. Głowy do góry chłopaki, róbcie swoje i wygrajcie dzisiejszy mecz.
Sprostowanie: Jednak Barsa przyjedzie, we wtorek 30 lipca - dowiedziałam się dziś z teleekspresu. Jednak niesmak pozostaje i nie poprawia mojego nastawienia do kiedyś bardzo lubianej przeze mnie drużyny.

piątek, 19 lipca 2013

Ostróda

Wczoraj wracając z Mławy przejeżdżałam przez Ostródę. Z okien autobusu wydała mi się bardzo interesującym miastem. 


Centrum miasta położone jest nad Jeziorem Drwęckim, które widoczne jest z głównych ulic miasta. Widać, że stanowi ono największą atrakcję turystyczną i obiekt troski włodarzy miasta. Nad samym jeziorem widziałam piękny pomost.


W pobliskiej fontannie chlapały  się dzieciaki - był bardzo ciepło. Niedaleko zauważyłam ośrodek sportów wodnych. 


Miasto zainteresowało mnie na tyle, że poczytałam trochę o nim w Internecie. Do tej pory wiedziałam tylko, że jest tam pokrzyżacki zamek. Teraz wiem, że samo położenie miasta jest ciekawe, a dochodzący do niego Kanał Elbląski zwiększa jego atrakcyjność turystyczną. Może kiedyś uda mi się tam pojechać, a teraz kilka fotek z Internetu.

Fontanna Trzech Cesarzy
Zamek
Kościół ewangelicki

Żagle Dąbrowa Wielka

Jacek zabrał mnie i Zosię na żagle na jezioro Dąbrowa Wielka niedaleko Mławy. 


Samo jezioro, to taka trochę większa kałuża. Mniej więcej jak Przywidzkie, tyle że niższe brzegi i płytsze. Wypożyczyliśmy łódkę w Ośrodku Wypoczynkowym Inter Piast w Kaliborni koło Dąbrówna. Przy kei przywitały nas kaczki.


Miły bosman wydał nam sprzęt i zaczęliśmy klar przed wypłynięciem. Jackowi ładnie udało się wyjść z przystani bez pomocy pagai. "Rejs" został rozpoczęty.. 



Miejsca na żeglugę nie było zbyt dużo, bo jeziorko niewielkie, a jeszcze wyspa zasłaniała wiatr. Początkowo płynęliśmy bajdewindem, bo wiało nam w twarz. Halsy należało zmieniać dość często więc i ręce trochę bolały od sznurków. Szoty foka obsługiwałyśmy z Zosią na zmianę. Widoczki takie sobie, choć woda i las to zawsze ładne krajobrazy. Do brzegu nie można było się zbliżyć, bo dość szybko było widoczne dno, a nie chcieliśmy orać go mieczem. Dwa razy przepłynęliśmy za wyspę i z powrotem, co zajęło nam dwie godziny z niewielkim hakiem. Poobserwowaliśmy łabędzie, pooglądaliśmy brzegi i zatoczkę, w oddali widzieliśmy Dąbrówno.










Przyjemność żeglowania wielka mimo, że jezioro małe. Poczuliśmy wiatr w żaglach - czasami nawet niezły - oraz widzieliśmy jak obwisły, gdy wiatru zabrakło. Mieliśmy okazję płynąć na wszelkie sposoby, bo wiatr kręcił i zmieniał się. Najlepsze żeglowanie było bajdewindem, bo według Jacka pomiarów prędkość dochodziła do 4,5 węzła. Raz udało nam się rozłożyć żagle na motyla, ale wtedy prędkość była znikoma. Za to pięknie wyszło nam podejście do kei. W porę z zrzuciliśmy żagle i dobiliśmy do pomostu. Potem jeszcze klar portowy i mogliśmy zdawać łódkę.


Może jeszcze kiedyś uda się nam to powtórzyć.


niedziela, 14 lipca 2013

VABANK

Z wielu polskich komedii najbardziej lubię, filmy Juliusza Machulskiego, a z nich  "Vabank" i to obie części. Swego czasu oglądaliśmy z Jackiem i Basią ten film tak często, że prawie na pamięć znaliśmy dialogi i potrafiliśmy rozmawiać korzystając z nich. Dziś znowu nam się to udało. Zaczęło się od tego, że coś było nie dotarte, no i poszło: 
- Niedotarty, niedotarty. A kto go stuknął, kto stuknął? - i tak dalej, zgodnie z dialogiem filmowym.

- Zrobili raz jubilera.
- Szopenfeldziarze.

Podobno film powstał jako odpowiedź, na amerykańskie "Żądło", ale dla mnie jest od pierwowzoru znacznie lepszy. Świetnie zawiązana intryga z zaskakującym, dla tych którzy oglądają po raz pierwszy, finałem. Wspaniała muzyka, a kawałek gdy Kwinto gra na trąbce w hotelu, jest moim zdaniem najlepszy.

 Doskonała obsada z Janem Machulskim, Leonardem Pietraszakiem i Witoldem Pyrkoszem na czele. 



W całym filmie pojawia się tylko jeden wulgaryzm ( w dzisiejszych czasach nie do pomyślenia) i to tak wpleciony w fabułę, że wzbudza powszechny śmiech.
Kramer: Ty skurwysynu!
Lokaj: Pan mnie wzywał.














- Źle się dzieje w państwie duńskim. - Kwinto
- Kwinto na powietrzu. - Duńczyk

Po meczach polskiej reprezentacji, aż ciśnie się na usta kolejny cytat: "To już nie ta drużyna."
Gdy  w sklepie zbyt długo czekam na obsługę mam ochotę zapytać: "Czy tu się sprzedaje?"
I tak w wielu sytuacjach w życiu można posługiwać się cytatami z tych dwóch filmów. 
Humor w filmach Machulskiego jest przede wszystkim słowny, bardzo subtelny, dla koneserów. 

A tak wygląda filmografia Machulskiego:

Filmy[edytuj]



Nie wszystkie z tych fimów widziałam, ale te które widziałam zapamiętałam do dziś, nawet "superprodukcję", która nie zachwyca na tle innych pozycji. Na pewno polecam wszystkim oprócz dwóch części "Vabanku", "Seksmisję", 'Deja vu" (nie mylić z amerykańską chałą o tym samym tytule) - ze wspaniałą kreacją  Jerzego Sztura, "Pieniądze to nie wszystko", "Vinci" i "Kołysankę". Cechą wspólna wszystkich tych filmów są wspaniałe dialogi, zaskakujące pointy, świetna muzyka i doskonała obsada.
I jeszcze jeden cytat tym razem z "Vabank II"
- Pokazał im Poznań jako Monachium i zawrócił do Warszawy"
Oraz:
- I kto to zrobił?

poniedziałek, 8 lipca 2013

Kalisz

Z Kaliszem wiążą się moje wspomnienia z najwcześniejszych lat dziecięcych. W Kaliszu mieszkała babcia Bogusławska - czyli mama mojej mamy. Ponieważ z Wrocławia do Kalisza jechało się ok. dwóch godzin, więc jeździliśmy tam dosyć często.  


Pierwsze wspomnienia majaczą mi się jako spacery nad Swędrnię i kąpiele w tej rzece. Było to dosyć niedaleko, bo babcia mieszkała na ulicy Próżnej. Szło się miedzą przez pole. Wtedy rzeka była czysta i śmiało można było się w niej kąpać. Pamiętam też kładkę na Swędrni - drewnianą, z poręczą z jednej strony i bardzo wąską - i strach z jakim przechodziłam po niej na drugą stronę, gdy szliśmy do miasta. W najdawniejszych wspomnieniach jest też park nad Prosną. Piękny, duży i zadbany, z gmachem teatru obok. Na pewno chodziliśmy tam z mamą.


Lepiej pamiętam wakacje w 1963 roku, które spędziłam tam z Bożeną i chłopakami ciotki Donaty. Był to rok epidemii ospy we Wrocławiu, dlatego tak dobrze pamiętam datę. Bożena była z nas najstarsza - już pełnoletnia, a więc musiała się nami zajmować. Chodziliśmy na całe dnie nad Prosnę (Swędrnia była już wtedy  brudna).  


 Były to dosyć dalekie wyprawy, zwłaszcza, że najczęściej chodziliśmy za most kolejowy, a po drodze trzeba było przejść przez Swędrnię - już nie pamiętam czy chodziliśmy kładką, czy brodziliśmy przez wodę. Na dzisiejszym zdjęciu satelitarnym, widać liczne domy i ulice, wtedy były tam pola i ścieżki oraz polne drogi. Niewiele zabudowań mijaliśmy po drodze. Lato było wtedy ciepłe, więc nic nie stało na przeszkodzie moczeniu się w wodzie i wypoczynkowi na plaży - oczywiście dzikiej. Wtedy Prosna płynęła jeszcze nieuregulowanym korytem i było w jej nurcie kilka piaszczystych wysepek - my wybraliśmy jedną z nich. Było to cudowne, beztroskie lato.


Jakoś tak na początku naszego pobytu miał miejsce dość tragiczny wypadek. W lesie pod Winiarami, na torach zapaliły się cysterny z paliwem. Pamiętam jak dziś - prawie przez cały dzień Łódzką jechały straże pożarne na sygnale, a z daleka nad lasem unosiły się kłęby dymu. Wiadomo było, że nam ten pożar nie zagrozi, ale dla dziecięcej wyobraźni była to niezła pożywka i chyba przeżyłam trochę strachu, bo generalnie byłam raczej bojaźliwym dzieckiem. To wydarzenie do dziś tkwi w mojej pamięci.
W niedzielę babcia chodziła do kościoła, do Fary - a ja nie miałam pojęcia, co to jest ta fara i nikt mi tego nie umiał wytłumaczyć. Czasami babcia opowiadała o swoim dzieciństwie w Cieni i młodości w mieście. Oczywiście podkreślała, że miała mnóstwo zalotników i nie wiadomo dlaczego wybrała najgorszego z nich. Dziadek tego nie komentował. Jednak to babcia podkreślała związki rodzinne dziadka z Wojciechem Bogusławskim autorem "Krakowiaków i górali", twórcą opery narodowej.
Do Cieni pojechałyśmy kiedyś z Bożeną, ale niewiele z tego pobytu pamiętam, poza tym, że trzeba było iść pieszo z Opatówka. Był tam dość ładny kościół.


Na spacery do parku chodziłam tylko z Bożeną, bo chłopaki woleli inne zajęcia. Park był wtedy dla mnie najpiękniejszym parkiem na świecie. Tam można było obserwować łabędzie, które miały swoje gniazda na wyspie na Prośnie. Jakoś wtedy właśnie było głośno, o łabędziach, które wywróciły kajak i zaatakowały wioślarzy, którzy podpłynęli zbyt blisko gniazd. Wtedy też po raz pierwszy świadomie oglądałam palmiarnię.


Będąc w Kaliszu koniecznie trzeba było odwiedzić jedną z kawiarenek przy parku (już nie pamiętam nazwy) i zamówić lody cassate. Były to kule lodów o kilku smakach, z których wykrawano dość duże porcje. Smak nie zapomniany i tylko w Kaliszu mogliśmy je kupić. We Wrocławiu ich nie było. Po jednej z takich porcji w pamiętnym 1963 roku rozchorowałam się - rozbolało mnie gardło. Babcia kazała mi je płukać jakimś paskudnym w smaku płynem. Oczywiście przez kilka dni byłam uziemiona w domu.



Chodziliśmy też na spacer na cmentarz przy Łódzkiej - było to dosyć blisko, a cmentarz był duży, stary i bardzo ładny. Byli tam pochowani krewni dziadka, ale już nie pamiętam kto.
Później jeszcze wielokrotnie odwiedzałam Kalisz, bo nawet po śmierci babci i dziadka nadal mieszkała tam ciotka Łucja. Ale to już nie był dom w orzechowym sadzie na Próżnej. Najmilej wspominam właśnie tamte wakacje. Gdy byłam tam ostatnio chyba w 1981 roku to nawet Prosny już nie poznałam, bo uregulowano częściowo jej koryto. 
Teraz czytam, że rzeki Kalisza należą do najczyściejszych w Polsce, na zdjęciu satelitarnym widzę jak miasto się zmieniło, ale dla mnie Próżna na Łęgu, jak mówiła babcia, to wciąż ulica jak polna droga otoczona polami i ogrodami. Szkoda mi tamtego Kalisza, choć wiem, że musiał się zmienić.

sobota, 6 lipca 2013

Pomlewskie obrazki 19

Dziś są to obrazki nie tyle pomlewskie, co z Huty Dolnej. Wybrałyśmy się z Jadzią na spacer nad Jezioro Głębokie. Wycieczka dość długa, bo zajęła nam ponad trzy godziny. W tamtą stronę szło się dość dobrze, bo z górki - gorzej z  powrotem. Trasę spaceru przedstawiam na zdjęciu satelitarnym czarną linią.


Zejście z góry do doliny jest dosyć strome. Z jednej strony rośnie wysoki las, a z drugiej szkółka leśna.


Na dole z daleka widać zabudowania Marszewa.


 Dolina Reknicy prowadząca nad jezioro bardzo się zmieniła od czasu, gdy byłam tam ostatnio. Przede wszystkim droga jest wyremontowana i nie straszy dziurami.  Zabudowanie przy niej, nawet te gospodarcze też są ładne i zadbane. Nie ma już łąki rozciągającej się szeroko ku  jezioru. Została podzielona na działki letniskowe i zabudowana domkami. Jedne ładniejsze   od drugich gęsto stoją koło siebie.





Reknica jest tu spokojna i leniwie toczy swe wody w kierunku Marszewa.


Przy drodze stoją wysokie dziewanny i różowe krwawnice, a powietrze przesycone jest zapachem kwitnących jaśminów.




Ukryty  wśród zarośli staw cieszy oko kwitnącymi właśnie grążelami żółtymi.


Jezioro Głębokie położone w wąskiej dolinie o zboczach porośniętych lasem mieszanym prezentuje się pięknie i tajemniczo. Jest to jedno z najczystszych jezior na Pomorzu. Dziś przy ładnej pogodzie było nad nim trochę plażowiczów, ale niewielu kąpiących się, bo woda wciąż jest zimna.






W powrotnej drodze urzekł mnie taki zakątek widoczny z drogi.


Droga nad jezioro nasi nazwę Żurawi Trakt i na potwierdzenie nazwy na łąkach można zauważyć pasące się żurawie, które nawet nie bardzo boją się przejeżdżających samochodów.