Z Kaliszem wiążą się moje wspomnienia z najwcześniejszych lat dziecięcych. W Kaliszu mieszkała babcia Bogusławska - czyli mama mojej mamy. Ponieważ z Wrocławia do Kalisza jechało się ok. dwóch godzin, więc jeździliśmy tam dosyć często.
Pierwsze wspomnienia majaczą mi się jako spacery nad Swędrnię i kąpiele w tej rzece. Było to dosyć niedaleko, bo babcia mieszkała na ulicy Próżnej. Szło się miedzą przez pole. Wtedy rzeka była czysta i śmiało można było się w niej kąpać. Pamiętam też kładkę na Swędrni - drewnianą, z poręczą z jednej strony i bardzo wąską - i strach z jakim przechodziłam po niej na drugą stronę, gdy szliśmy do miasta. W najdawniejszych wspomnieniach jest też park nad Prosną. Piękny, duży i zadbany, z gmachem teatru obok. Na pewno chodziliśmy tam z mamą.
Lepiej pamiętam wakacje w 1963 roku, które spędziłam tam z Bożeną i chłopakami ciotki Donaty. Był to rok epidemii ospy we Wrocławiu, dlatego tak dobrze pamiętam datę. Bożena była z nas najstarsza - już pełnoletnia, a więc musiała się nami zajmować. Chodziliśmy na całe dnie nad Prosnę (Swędrnia była już wtedy brudna).
Były to dosyć dalekie wyprawy, zwłaszcza, że najczęściej chodziliśmy za most kolejowy, a po drodze trzeba było przejść przez Swędrnię - już nie pamiętam czy chodziliśmy kładką, czy brodziliśmy przez wodę. Na dzisiejszym zdjęciu satelitarnym, widać liczne domy i ulice, wtedy były tam pola i ścieżki oraz polne drogi. Niewiele zabudowań mijaliśmy po drodze. Lato było wtedy ciepłe, więc nic nie stało na przeszkodzie moczeniu się w wodzie i wypoczynkowi na plaży - oczywiście dzikiej. Wtedy Prosna płynęła jeszcze nieuregulowanym korytem i było w jej nurcie kilka piaszczystych wysepek - my wybraliśmy jedną z nich. Było to cudowne, beztroskie lato.
Jakoś tak na początku naszego pobytu miał miejsce dość tragiczny wypadek. W lesie pod Winiarami, na torach zapaliły się cysterny z paliwem. Pamiętam jak dziś - prawie przez cały dzień Łódzką jechały straże pożarne na sygnale, a z daleka nad lasem unosiły się kłęby dymu. Wiadomo było, że nam ten pożar nie zagrozi, ale dla dziecięcej wyobraźni była to niezła pożywka i chyba przeżyłam trochę strachu, bo generalnie byłam raczej bojaźliwym dzieckiem. To wydarzenie do dziś tkwi w mojej pamięci.
W niedzielę babcia chodziła do kościoła, do Fary - a ja nie miałam pojęcia, co to jest ta fara i nikt mi tego nie umiał wytłumaczyć. Czasami babcia opowiadała o swoim dzieciństwie w Cieni i młodości w mieście. Oczywiście podkreślała, że miała mnóstwo zalotników i nie wiadomo dlaczego wybrała najgorszego z nich. Dziadek tego nie komentował. Jednak to babcia podkreślała związki rodzinne dziadka z Wojciechem Bogusławskim autorem "Krakowiaków i górali", twórcą opery narodowej.
Do Cieni pojechałyśmy kiedyś z Bożeną, ale niewiele z tego pobytu pamiętam, poza tym, że trzeba było iść pieszo z Opatówka. Był tam dość ładny kościół.
Na spacery do parku chodziłam tylko z Bożeną, bo chłopaki woleli inne zajęcia. Park był wtedy dla mnie najpiękniejszym parkiem na świecie. Tam można było obserwować łabędzie, które miały swoje gniazda na wyspie na Prośnie. Jakoś wtedy właśnie było głośno, o łabędziach, które wywróciły kajak i zaatakowały wioślarzy, którzy podpłynęli zbyt blisko gniazd. Wtedy też po raz pierwszy świadomie oglądałam palmiarnię.
Będąc w Kaliszu koniecznie trzeba było odwiedzić jedną z kawiarenek przy parku (już nie pamiętam nazwy) i zamówić lody cassate. Były to kule lodów o kilku smakach, z których wykrawano dość duże porcje. Smak nie zapomniany i tylko w Kaliszu mogliśmy je kupić. We Wrocławiu ich nie było. Po jednej z takich porcji w pamiętnym 1963 roku rozchorowałam się - rozbolało mnie gardło. Babcia kazała mi je płukać jakimś paskudnym w smaku płynem. Oczywiście przez kilka dni byłam uziemiona w domu.
Chodziliśmy też na spacer na cmentarz przy Łódzkiej - było to dosyć blisko, a cmentarz był duży, stary i bardzo ładny. Byli tam pochowani krewni dziadka, ale już nie pamiętam kto.
Później jeszcze wielokrotnie odwiedzałam Kalisz, bo nawet po śmierci babci i dziadka nadal mieszkała tam ciotka Łucja. Ale to już nie był dom w orzechowym sadzie na Próżnej. Najmilej wspominam właśnie tamte wakacje. Gdy byłam tam ostatnio chyba w 1981 roku to nawet Prosny już nie poznałam, bo uregulowano częściowo jej koryto.
Teraz czytam, że rzeki Kalisza należą do najczyściejszych w Polsce, na zdjęciu satelitarnym widzę jak miasto się zmieniło, ale dla mnie Próżna na Łęgu, jak mówiła babcia, to wciąż ulica jak polna droga otoczona polami i ogrodami. Szkoda mi tamtego Kalisza, choć wiem, że musiał się zmienić.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz