środa, 31 grudnia 2014

Szczęśliwego Nowego Roku!!!

Daj ludziom dary!
Idź już, Nowy Roku!
Tak mówi Rok Stary
 i znika z łzą w oku.

W tym Nowym Roku
Niech wam szczęście towarzyszy
jak cień wiosenny...
czy w noc ciemną, czy dzień jasny!

środa, 17 grudnia 2014

Na marginesie informacji na Facebook'u



Zawsze gdy ktoś chce przekonać mnie o rzetelności takich pism, jak Fakt czy Super Expres przypomina mi się suchar sprzed lat o Radio Erewań. 
"Radio Erewań podało, że w Moskwie na ulicy Sadowej Iwanowi Iwanowiczowi ukradziono samochód. Po kolejnych sprostowaniach okazuje się, że nie na ulicy Sadowej, tylko Puszkina, nie w Moskwie lecz w Smoleńsku, nie samochód tylko rower i nie Iwanowi Iwanowiczowi lecz Iwan Iwanowicz."
Ostatnio znowu miała okazję przypomnieć sobie ten kawał w związku z wpisami na Facebook'u znanej mi, niegłupiej dziewczyny, na temat szczepienia dzieci. Ona nie szczepi i jako argument podaje link (http://www.se.pl/wydarzenia/kraj/4-miesieczna-zuzia-zmarla-na-ciezka-chorobe-serca-zabila-ja-szczepionka_487110.html) do artykułu z Super Ekspresu. Jak to zwykle w tego typu gazetach - wielki tytuł, szokujące zdjęcie i niewiele treści. Gazeta cytuje tylko wypowiedź matki, która twierdzi, że przyczyną śmierci dziecka było szczepienie. Brak opinii fachowców zarówna za, jak i przeciw postawionej przez matkę tezie.  Jestem laikiem i  o szczepieniach wiem tyle, co przeczytam w prasie czy literaturze. Daleka jestem od twierdzenia, że szczepionki są obojętne dla organizmu, ale wiem, że przynoszą znacznie więcej korzyści niż szkody. Przy milionach szczepionych dzieci i ludzi dorosłych przypadki powikłań poszczepienych stanowią niewielki odsetek. Jednocześnie szczepienia chronią dzieci przed poważnymi chorobami, czasami wręcz śmiertelnymi lub znacznie łagodzą ich skutki. W wielu krajach matki byłyby szczęśliwe mogąc zaszczepić swoje dzieci, by były bezpieczne ale nie mają takiej możliwości, tymczasem w krajach o dość wysokim poziomie życia matki lekceważą zagrożenie i odmawiają dzieciom względnej ochrony przed chorobami. Życzę im, by ich dzieci nie zetknęły się z gruźlicą czy odrą, bo nie mając odporności na te choroby nie tylko same zachorują, ale i stanowią potencjalne niebezpieczeństwo dla innych dzieci, z którymi przebywają w przedszkolu czy szkole. W razie choroby będą zarażać. Dzięki szczepieniom udało się wyeliminować na świecie czarną ospę siejącą śmiertelne żniwo jeszcze w połowie XX wieku. Także dzięki szczepieniom znacznie zminimalizowano skutki wielu innych niebezpiecznych dla ludzi chorób, jak choćby polio, odra, szkarlatyna, gruźlica... Nie można nie doceniać znaczenia szczepień ochronnych dla zdrowia całej populacji. Jeżeli zdarzają się powikłania, to są one najczęściej wynikiem utajnionej w organizmie choroby lub osłabienia. A takie artykuły, jak ten w Super Ekspresie przynoszą więcej szkody niż pożytku.

Drugim elementem kształtującym mój daleko posunięty krytycyzm jest doskonała powieść napisana w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku przez niemieckiego pisarz  Heinricha Bölla "Utracona  cześć Katarzyny Blum" opowiadająca o tym, jak nierzetelne i nastawione na tanią sensację dziennikarstwo może zniszczyć człowiekowi życie. We wstępie autor napisał: 
"Osoby i akcja niniejszego opowiadania są całkowicie zmyślone. Jeśliby natomiast przedstawione w nim pewne praktyki dziennikarskie przypominały praktyki gazety Bild, nie jest to ani zamierzone, ani przypadkowe, lecz nieuniknione."
Książkę francuski Le Monde zaliczył do 100 najlepszych powieści XX wieku. Tym zaczytanym w tabloidach polecam tą lekturę. Może po niej staną się mniej ufni w to, co czytają i zaczną myśleć.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Nowe szaty króla

Hirek w przedszkolnych jasełkach dostał rolę króla (jednego z trzech). Oczywiście o przebraniu dziecka muszą pomyśleć rodzice, a więc u nas za uszycie królewskich szat została odpowiedzialna babcia. Wykorzystałam starą sukienkę Zosi i resztki czerwonego materiału i wymyśliłam, jak ma wyglądać królewski strój. Potem długo trudziłam się nad przygotowaniem wykroju i gdy był już gotowy przystąpiłam do krojenie i szycia. Całą niedzielę poświęciłam temu zadaniu. Dobrze, że fachowiec naprawił mi maszynę do szycia i nie musiałam tego robić ręcznie. Efekt końcowy prezentuję na zdjęciach. 




Takie szycie lubię. Nie miałam gotowego wykroju. Sama musiałam zaprojektować i uszyć całość, i chyba się udało, mimo że nie znam podstaw kroju. Z szyciem jest już lepiej, bo przez lata nabrałam doświadczenia i choć nie szyję zbyt często, to jednak coś w pamięci zostało. Lubię realizować własne projekty, choć wymaga to ode mnie dużo pracy. A jeżeli efekt końcowy podoba się innym, to jest to dla mnie duża satysfakcja.

środa, 10 grudnia 2014

Nad Motławą

Wczoraj miałam do załatwienia sprawę w NFZ-ecie, a że stamtąd już "rzut beretem" nad Motławę, więc postanowiłam pospacerować trochę. Dzień był piękny, słoneczny, zachęcający do spacerów. Tym razem wzięłam ze sobą do Gdańska aparat, więc mogłam zrobić kilka fotek, aby zaprezentować to, co najbardziej mi się podobało. Zadziwiająca jest metamorfoza prawego brzegu Motławy. Gdy studiowałam w Gdańsku w latach siedemdziesiątych i jeszcze wiele lat później straszyły na nim ruiny. Dziś jest to jeden z piękniejszych zakątków Gdańska - piękny gmach filharmonii na Ołowiance, obok stylowy hotel i zabudowania muzeum morskiego, nowa marina przyciąga wzrok do zacumowanych pięknych  jachtów, Wyspa Spichrzów  wreszcie  udostępniona do spacerów z zachowanymi i zakonserwowanymi  częściami  murów  starych,  zabytkowych  spichlerzy.  Wszystko   to, z lewego brzegu rzeki, stanowi bardzo miły dla oka widok i na pewno zachęca do przejścia na drugą stronę. Już planuję następny spacer na Wyspę Spichrzów i do mariny. Nie tylko Stare Miasto przyciąga zwiedzających, także uliczki za Zieloną Bramą i mostem na Motławie stanowią ciekawostkę godną uwagi, każdego miłośnika Gdańska. Wczoraj nie miałam czasu na dalsze spacery, dlatego przez Długi Targ i ulicę Długą wyszłam na Bożonarodzeniowy Jarmark by kupić parę prezentów i poprzez ulicę Rajską już prawie biegiem doszłam do tunelu i dworca PKS. Na taki dłuższy spacer muszę wybrać się wcześniej - może uda mi się do w lutym, gdy pojadę do lekarza. A oto kilka fotek z wczorajszego spaceru:

 Z gmachu Filharmonii Bałtyckiej słychać było kolędy w wykonaniu chóru.

Stylowy hotel i zabudowania Muzeum Morskiego obok cumujący statek-muzeum MS "Sołdek"

Żuraw - symbol starego Gdańska.

Mimo, że to grudzień w marinie wciąż cumują jachty. Ten jest niezwykle piękny.

Rzut oka na najpiękniejszą uliczkę Gdańska - Mariacką, zamkniętą monumentalną bryłą Kościoła Mariackiego.

Wbrew nazwie od strony Motławy Zielona Brama jest czerwona.

O tej porze roku na Długim Targu jest pustawo i spokojnie. Brak tłumu turystów.

Choinka przed ratuszem imponuje nie tylko złocistym przybraniem, ale i wielkością.

A Neptun jak zwykle bez zmian, stoi przed Dworem Artusa.

Piękne schody i portal  ratusza zdobi kartusz z herbem miasta.

czwartek, 4 grudnia 2014

Barbara

Dziś Barbórka i od razu przypomniałam sobie wszystkie Basie, które przewijały się wokół mnie. Najpierw przyjaciółka z dzieciństwa Basia Socha ze śmiesznymi warkoczykami, która mówiła do mnie Jołasia i nawet tak pisała moje imię. Wiele wesołych chwil spędziłyśmy razem, ale nasze drogi rozeszły się gdy Basia zaczęła uczyć się w szkole zawodowej we Wrocławiu. Potem była Basia na studiach. Cztery lata mieszkałyśmy w jednym pokoju w akademiku, gdy przypominam sobie, jaka byłam wtedy, to myślę, że Basia miała do mnie anielską cierpliwość. Bardzo lubiłam też siostrę Andrzeja, mojego szwagra - oczywiście też Basię. Moja córka nie mogła mieć innego imienia, żeby nie zabrakło Basi koło mnie. W szkole też pracowałam z kilkoma Basiami, które mniej lub bardziej lubiłam, ale najbardziej Basię Samaruk. Oczywiście widuję czasami każdą z nich, tylko co raz mniej czasu mamy na pogawędki. 


Basie, Barbórki, Baszki i Basieńki znane i nie znane, czytające tego posta w dniu dzisiejszym składam serdeczne życzenia zdrowia, sukcesów nie tylko w życiu zawodowym, ale i osobistym, spełnienia marzeń i samych uśmiechniętych twarzy wokół oraz przekazuję Wam, na początku zimy, te wiosenne bukiety. Sto lat!!!

środa, 3 grudnia 2014

Jesienny spacer

Musiałam iść do Eli po jajka, więc zaliczyłam jesienny spacer. Pogoda nie była zbyt sprzyjająca, bo gęsta mgła znacznie ograniczała widoczność, a wilgoć wisząca w powietrzu wciskała się pod ubranie i potęgowała uczucie chłodu. Jednak mimo nie sprzyjających warunków postanowiłam uwiecznić na kilku zdjęciach najczęściej fotografowaną przeze mnie drogę w Pomlewie, czyli ulicę Wiejską. W różnych porach roku wygląda ona inaczej, a w czwartek, spowita w mgłę była tajemnicza i z lekka zamazana. Widoczność nie przekraczająca stu metrów pozwoliła na uchwycenie odrobiny tej tajemniczości na zdjęciu. Pośród nagich drzew wyróżniają się zielenią sosny, brązem - młode dęby, które nie zgubiły liści, złotem - modrzewie, które powoli gubią igły. Na krzewach można wyraźnie dostrzec owoce czekające na ptaki, które rozniosą ich nasiona po polach. Wilgoć kropelkami zwisa z pożółkłych traw jak łzy żalu za minionym latem. Wszystko to tworzy piękne kompozycje warte obiektywu aparatu fotograficznego. Może Pomlewo nie jest najpiękniejszym miejscem na świecie - ot, zwykła wieś jakich wiele nie tylko na Kaszubach, ale jak w każdym miejscu na świecie, i tu można znaleźć miejsca ciekawe dla obiektywu i piękne obrazki tworzone przez przyrodę. Trzeba uważnie patrzeć i mieć oczy szeroko otwarte, bo to co piękne czasami dobrze ukrywa się wśród normalności. 








wtorek, 2 grudnia 2014

"Eugeniusz Oniegin" w Operze

Okładka programu.
Dzięki Gabrysi mogłam  wybrać się do opery. Dostała od kogoś zaproszenie dla dwóch osób, a że nie miała ochoty na operę przekazała zaproszenie mi.  Ja zaprosiłam Basię Hoffmann i w niedzielę spotkałyśmy się w Operze na "Eugeniuszu Onieginie" Czajkowskiego. Nie byłem w operze już dość dawno, więc z radością zasiadłam na widowni. 
Spektakl wykonany w języku rosyjskim (tłumaczenie arii prezentowane było nad sceną) bardzo przypadł mi do gustu, choć były momenty, które dla mnie stanowiły niewielki dysonans w klasycznie prezentowanej operze, ale o tym na końcu. Przy pełnej widowni artyści dali z siebie wszystko, by przedstawienie wypadło jak najlepiej. Mnie osobiście najbardziej podobał się Paweł Skałuba śpiewający partie Leńskiego. Wykonywana przez niego aria przed pojedynkiem nawet mnie wzruszyła. Ciekawie zaprezentowała się także Karolina Sikora w roli Olgi, choć nie rozumiem pokazania jej na wózku inwalidzkim w końcowej części spektaklu, gdzie stanowi element dekoracji, a nie osobę dramatu. Może w założeniu reżyserskim jej pojawienie się miało pogłębiać bezduszność Oniegina, ale zbyt słabo było to odczuwalne. Świetnie prezentował się balet w tańcach ludowych na początku spektaklu, natomiast dla mnie był nie trafiony w scenie balu. Bardzo współczesne stroje tancerzy kłóciły się z całością spektaklu, a kobiece niemalże odzienie i ruchy tańczących mężczyzn pozostawiły po sobie pewien niesmak i bardzo nieciekawe skojarzenia. Nie jestem homofobem i naprawdę jest mi obojętnym jaką opcję miłości ludzie wybierają, ale nie lubię nadmiernego afiszowania się i epatowania odmiennością.
Zdjęcie ze strony: kultura.trojmiasto.pl
Był to tylko niewielki zgrzyt w moim odbiorze przedstawienia. Całość prezentowała się wspaniale i warta była zobaczenia. Polecam każdemu tak niewyrobionemu w odbiorze opery widzowi, jak ja. Post ten nie jest recenzją spektaklu, a jedynie moją refleksją na jego temat.
"Eugeniusza Oniegina" czytałam jeszcze w szkole średniej, więc z całej intrygi pamiętałam tylko, że Eugeniusz raz nie chciał Tatiany, a potem ją chciał. Tatiana na odwrót najpierw chciała Oniegina, a potem nie. Spektakl w Operze Bałtyckiej przypomniał mi główną intrygę poematu i jego głównych bohaterów. Warto czasami wrócić do klasyki, więc chyba znów przeczytam poemat Puszkina, żeby poznać wątki poboczne i drugoplanowych bohaterów, bo wiadomo, że w w operze nie wszystko się zmieściło. 

piątek, 14 listopada 2014

Jesienna szaruga

Od rana do południa ciemno, a potem też nie lepiej. O trzeciej zaczyna się wieczór i tak przez kolejne dni. Aż chciałoby się zaśpiewać "Durno, chmurno, nieprzyjemnie...", jak Kaczmarek. Listopad jest chyba najbardziej ponurym miesiącem w roku. Pogoda nie dopisuje i żadnej nadziei, ze będzie lepiej, bo jesz ze grudzień przed nami. Może na zdjęciach wygląda to ładnie, ale w rzeczywistości nic ciekawego.

Zdjęcie ze strony: fotogaleria.pl
Widok za oknem rozmazany przez utrzymującą się mgłę i tylko rozjaśniają go pożółkłe igły na modrzewiu. Wesołym akcentem jest stadko sikorek uwijające się przy wywieszonych siateczkach z pokarmem. Przylatują chyba z całej okolicy, bo jest ich dużo i są bardzo różnorodne. Małe modraszki, o niebieskich łebkach zdecydowanie odwiedzają tą ptasią stołówkę najrzadziej.

Zdjęcie ze strony: klub.senior.pl
Dominują bogatki w żółtych fraczkach z czarnym krawacikiem i w czarnej czapeczce. One też najczęściej stroszą piórka i wyglądają na większe, by odstraszyć konkurentki do jedzonka. Toczą czasami wojny między sobą o każdy kęs, prawie tak, jak na poniższym zdjęciu.

Zdjęcie ze strony: ztopics.com
Ptasie mniszki, czyli sikory ubogie w szarych habitach i czarnych kornetach robią wszystko, by nie rzucać się w oczy. One najchętniej wyjadają orzeszki, ze specjalnej tuby. Są urocze mimo skromnego ubarwienia i nie tak wojownicze, jak bogatki. Raczej przemykają się chyłkiem obok tych ostatnich i jak prawdziwe mniszki wolą zostać w cieniu.

Zdjęcie ze strony: fotoplatforma.pl
Na wystawiony w karmniku przy oknie smalec znalazł się też inny amator. Biały kocur sąsiadów już kilka razy odwiedził karmnik, by wylizać smalec. Gdy pojawia się nocą na parapecie wygląda jak duch. Chyłkiem skrada się do karmnika i zagląda do sprawdzając, czy nikt go ie widzi. Jest duży i chyba dominujący na naszym terenie, bo bez skrępowania spaceruje po naszym ogródku i nie boi się kocura drugiego sąsiada.
Opis sikorek rozproszył trochę mój ponury nastrój, choć nie sprawił bym odrobinę bardziej polubiła listopad. Jesienny nastrój idealnie oddaje obraz Marka Langowskiego "Jesienna szaruga".

Reprodukcja ze strony: touchofart.eu





poniedziałek, 10 listopada 2014

Lechia - serce kibica

Kolejny mecz Lechii, to kolejna porażka. Tym razem 2:1 z Koroną Kielce. 




Nie znam rozgrywek personalnych w klubie, ale wydaje mi się, ze to nie tylko zła gra zawodników decyduje o wyniku meczu. Musi być jakaś głębsza przyczyna, że zawodnikom brak motywacji do gry, a trenerom do pracy. Jeżeli drużyna, która skończyła poprzedni sezon na czwartym miejscu nie może wygrać z outsider'ami ekstraklasy, to wskazuje to na poważne problemy w klubie. Nie można wszystkiego tłumaczyć zmianą właściciela i generalną wymianą zawodników. Przy intensywnej pracy trenerów już dawno powinni zgrać się ze sobą i prezentować względnie dobry poziom. Drużyna ekstra klasy nie może grać tak, jak chłopaki z Pomlewa, którzy skrzyknęli się na mecz (tak to momentami wyglądało w starciu z Koroną). Piłka nożna to gra zespołowa i drużyna musi grać razem, a nie każdy na swoje konto. Zadaniem szkoleniowców jest takie ustawienie drużyny, by wszyscy grali razem, a nie przeciwko sobie. Od odejścia Moniza nie widać żadnych efektów pracy trenerów i nie ma drużyny. Jest zlepek indywidualności, a to dużo za mało do dobrej gry.
Zastanawiam się, jak wielkie musi być serce kibica, by mimo kolejnych porażek z nadzieją iść na następny mecz. Mimo niesprzyjającej pogody i słabej postawy zespołu, na meczu z Koroną było ponad osiem tysięcy miłośników Lechii i zaledwie garstka kibiców z Kielc. Jednak momentami tych ostatnich było bardziej słychać niż Gdańszczan. Od entuzjazmu pierwszych minut meczu, do dezaprobaty po drugiej bramce nie trzeba było długo czekać. Nie pomoże tu nawet tłumaczenie, ze gdyby sędzia uznał karnego byłoby lepiej. Przy słabo grającej drużynie nawet takie sytuacje nie pomagają. Generalnie dopóki nie wzmocni się morale zawodników i nie będą oni mieli motywacji do gry kibicom zostanie tylko wielkie serce i nadzieja na zwycięstwo w następnym meczu. 

poniedziałek, 3 listopada 2014

Tobołki z ciasta francuskiego

Uwielbiam improwizować w kuchni. Patrzę na zgromadzone w lodówce zapasy i zastanawiam się, co z nich można zrobić. Dziś wypatrzyłam ciasto francuskie, więc z przygotowywanego wcześniej na pizzę farszu postanowiłam posklejać tobołki i upiec. Na farsz wykorzystałam 20 dag szynki, 0,5  kg pieczarek i dwie duże cebule. Wszystko przesmażyłam na dwóch łyżkach oleju, dodałam soli i pieprzu do smaku. Z całości tylko część wykorzystałam do tobołków, ok. jednej piątej - resztę zachowałam do planowanej wcześniej pizzy. Ciasto francuskie rozwinęłam z paczki, pokroiłam na kwadraty (10x10 cm), na każdym kawałku rozłożyłam po plasterku sera żółtego i farsz, następnie zawinęłam w tobołki, ułożyłam na blaszce i wstawiłam na pół godziny do piekarnika. Po upieczeniu tobołki były gotowe do spożycia. Można je podać do czystego barszczu lub zjadać bez niczego. Wyszły znakomicie, więc polecam każdemu. 

Farsz gotowy.

Tobołki gotowe do zawijania

Zawinięte tobołki.

Tobołki gotowe do jedzenia.
Wczoraj rano taki widok zastałam w kuchni.


Gdy zażartowałam, ze gotuje się obiad z kota, Hirek niemal się popłakał, bo myślał, że babcia mówi serio.

piątek, 24 października 2014

Kultura

Przeczytałam przed chwilą, polecony mi przez Basię felieton Macieja Nowaka (http://www.google.com/url?q=http%3A%2F%2Fwarszawa.gazeta.pl%2Fwarszawa%2F1%2C34862%2C16843081%2CTransmisji_spektaklu_w_kinie_mowie__nie___FELIETON.html&sa=D&sntz=1&usg=AFQjCNGELZeMwpTeCNuw0n1m_718jzrmgQ) i jestem trochę zdegustowana jego wymową. Już kiedyś byliśmy przekonywani o tym, że wychowanie na podwórku, jest gorszą formą wychowywania dzieci. Teraz dowiaduję się, że wielkim złem są książki w supermarketach i retransmisje wielkich spektakli teatralnych w kinie, a więc według autora kultura jest tak elitarna, że dostęp do niej mogą mieć tylko ci, których na to stać. Nie masz pieniędzy na wyjazd do Londynu i obejrzenie spektaklu w tamtejszym teatrze, to obejdź się ze smakiem. Nie stać cię na kupno książki w renomowanej księgarni, to  nie czytaj. Nowak daje do zrozumienia czytelnikom, że kultura powinna być dostępna tylko dla wybranych. Nawet telewizja jest mocno przez niego krytykowana, mimo że oprócz seriali nadaje ona i teatr telewizji, i wiele interesujących filmów z "wyższej półki" na takich kanałach jak TVP Kultura czy TVP Historia. Tymczasem w "supermarketowych koszach z książkami" można wyłowić wiele ciekawych pozycji za nie wygórowaną cenę. W ten sposób nie zbyt wysokiej emerytury udało mi się kupić kilka ciekawych pozycji z historii Polski wysoko ocenianych przez krytyków. Cieszę się, że zamiast oddać na makulaturę, ktoś zdecydował się wystawić te książki w markecie. Trafiają one w ten sposób nie tylko do namiętnych czytelników (którzy i tak kupują książki niezależnie od ceny, choć czasami mają trudny wybór pomiędzy książką, a np. wędliną do chleba). Spotykam ludzi, którzy czytając od czasu do czasu kupują książki w markecie, bo są tanie, a mając już je w domu w chwilach nudy czytają. W ten sposób zwiększa się dostęp do książek, co powinno cieszyć w czasach drastycznego spadku czytelnictwa w społeczeństwie. Podobnie ma się sprawa ze spektaklem teatralnym w kinie. Obecniegdy bilety teatralne są drogie i nie każdego na nie stać, cieszy fakt, że można  za mniejsze pieniądze obejrzeć spektakl renomowanego teatru choćby na kinowym ekranie. Kultura nie jest elitarna. Im szerszy dostęp do kultury, tym większy poziom kultury społeczeństwa. Więc zamiast krytykować, może czas pomyśleć jak jeszcze można przybliżyć kulturę przeciętnemu człowiekowi, za nie wygórowane pieniądze. 

Tych pozycji nie miałabym w domowej bibliotece, gdybym nie trafiła na nie w "Biedronce".


sobota, 18 października 2014

"Srebrne świnki" L. Davis

Lindsey Davis
Srebrne świnki


Pierwsza część opowieści o Dydiuszu Falkonie, prywatnym detektywie działającym w starożytnym Rzymie. Falko niczym nie wiele różni się od Phillipa Marlowa z powieści Chandlera. Mieszka samotnie, "kłopoty to jego specjalność", wciąż pakuje się w jakieś trudne sytuacje i naraża na niebezpieczeństwo. W odróżnieniu od Marlowa ma sporą rodzinę, o którą musi dbać, matkę, której wydaje się, że musi dbać o niego i ukochaną, o której nawet nie powinien marzyć. Jedynym powiernikiem, przyjacielem i pomocnikiem Dydiusza jest kolega z legionu, obecnie pracujący w straży miejskiej. Falko zawzięty republikanin zostaje uwikłany w spisek przeciwko cezarowi Wespazjanowi i podejmuje się go rozwikłać. Naraża się przy tym na bardzo poważne niebezpieczeństwo, bo by uwiarygodnić swoją pozycję pozwala, by uznano go za zbiegłego niewolnika i podejmuje prace w kopalni ołowiu i srebra. Pozwala mu to wpaść na ślad złodziei srebra knujących podstępny spisek. Przez cały czas przewijają się przez powieść piękne kobiety, a jedna z nich zostaje zamordowana.
Książkę czyta się bardzo dobrze, akcja jest wartka, bohaterowie nakreśleni wyraziście, intryga dość zagmatwana z nieoczekiwanym zakończeniem. Pozycja na pewno porównywalnao do chińskich opowieści o sędzim Di czy brytyjskich o braciszku Catfael'u. Kryminały rozgrywające się w zamierzchłej przeszłości dają nowy charakter zarówno książkom historycznym, jak i kryminałom. Przy szanującym się autorze epoka historyczna nakreślona jest dość wiernie, a intryga kryminalna trafnie umieszczona w opisywanych czasach. Takie właśnie są książki Lindsey Davis. Oprócz opisanych wyżej "Srebrnych świnek" w języku polskim ukazało się jeszcze kilka opowieści o Marku Dydiuszu Falkonie. Wszystkie polecam, bo warto je przeczytać.
Zdjęcia książek ze strony : devil-torrents.pl










piątek, 17 października 2014

Akwarium Morskie w Gdyni

Na czwarte urodziny Jadzi rodzice zabrali ją do gdyńskiego oceanarium. Ja pojechałam z nimi. Z jaką przyjemnością patrzyłam na zachwyt mojej kochanej wnuczki, gdy podziwiała kolorowe ryby z raf koralowych, czy może mniej barwne, ale duże okazy ryb rzecznych. Momentami nie wiedziała na co patrzeć, bo wszystko było ciekawe. Jaś, młodszy nie był tak zainteresowany. Oglądał, ale raczej obojętnie.  Zatrzymaliśmy sie na dłużej przy makiecie Bałtyku. Jacek ogladał dno przy Gotlandii, ja wspominałam Alandy, Zosia usiłowała umiejscowić Kongsberg w Norwegii. Generalnie Akwarium Morskie w Gdyni warte jest obejrzenia, bo prezentuje ciekawy zestaw żywych organizmów morskich i nie tylko. Nie znalazłam wprawdzie skrzypłoczy i ogromnych żółwi morskich, które były tam kiedyś, ale za to jest piękna prezentacja Amazonii z ogromną anakondą i piraniami. Te ostanie są bardzo ładne, mienią się srebrnymi błyskami i tylko widoczne w otwartych pyszczkach ząbki świadczą o ich żarłocznej naturze. Oczywiście wszystko chciałam utrwalić na zdjęciach, ale nie zawsze się udało. Odblaski światła i odbicia często zakłócają wygląd zdjęć. Starałam się tak kadrować zdjęcia, żeby nie było widać brzegów akwarium, ale nie zawsze było to możliwe. Zmieniająca się ekspozycja sprawia, że warto odwiedzić akwarium, co jakiś czas, by zobaczyć co wystawiono nowego.