poniedziałek, 28 października 2013

Sistrunie

Dzięki Basi Hoffmann i Zosi mogłam dziś pojechać na przedstawienie w Filharmonii Bałtyckiej.
Sztukę wystawiał AleTeart z Warszawy. Był to musicall "Siostrunie"

Zabawna, lekka, łatwa i przyjemna komedia w znakomitym wykonaniu. Temat nie oklepany, bo zakonnice organizujące show, w celu zebrania funduszy na pochówek współtowaszyszek, które zjadły krem z borowików chba nie pojawił się jeszcze na scenie. Zwłaszcza, że spośród wszystkich zatrutych do pochowania zostały jeszcze cztery i czekają na swoją kolej w lodówce. Wspaniałe kwestie z odniesieniami do współczesnej rzeczywistości (np. wyglądasz jak papież, więc musisz abdykować) przeplatają się z fajnymi piosenkami i brawurowo wykonywanymi tańcami. 
Siostra Przełożona: Katarzyna Żak
Siostra Mary Hubert: Anna Dereszowska
Siostra Mary Roberta: Jolanta Fraszyńska
Siostra Mary Amnezja: Robert Rozmus
Siostra Mary Leo: Aleksandra Szwed / Elżbieta Romanowska
Rozmus jako zakonnica jest rozbrajający, ale mnie najbardziej podobała się Fraszyńska. W małym ciele - wielki duch, który daje z siebie wszystko. I w tańcu, i w wokalu jest znakomita. Romanowska świetnie modli się tańcem, a Dereszowska "wcale nie  zazdrości matce przełożonej władzy" podczas gdy naćpana dopalaczemi matka przełożona jest wprost fantastyczna. 
Świetna sztuka, świetni aktorzy, doskonała zabawa.

MASH


Jednym z najlepszych seriali komediowych jest "MASH". Jest to serial amerykański o  szpitalu polowym w czasie wojny w Korei na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku. Choć jest to serial o wojnie, jego głównym przesłaniem jest pokój. 



Z pracujących w 4077 MASH-u lekarzy, tylko jeden Frank jest tam ochotnikiem. Zachowuje się też jak typowy trep i półgłówek. Natomiast Sokole Oko i Traper przeróżnymi żartami i ginem starają się bronić przed okrucieństwem wojny, a wszystkie swoje chirurgiczne umiejętności poświęcają rannym żołnierzom, którymi najczęsciej są młodzi chłopcy, wchodzący dopiero w dorosłe życie. Mimo pozornego szaleństwa ich postawa jest głęboko humanitarna i pacyfistyczne. Nie brak w tym filmie dosłownej krytyki wojny i udziału w niej amerykanów, co z perspektywy czasu i innych wojen na świecie wydaje się bardzo wymowne. (Pierwsze odcinki nakręcono jeszce w czasie trwania wojny w Wietnamie.)
Wszystkie główne postacie serialu są wyraziste i każda z nich ma bardzo specyficzne cechy. Najważniejszy jest oczywiście Sokole Oko, naczelny chirurg MASH-a, ale i najbardziej niezdyscyplinowany oraz przeciwny wojnie żołnierz, który  do wojska został wcielony przymusowo, jednakże wszystkie swoje umiejętności poświęca ratowaniu rannych i uwodzeniu pielęgniarek. Często pomaga też ludności cywilnej, nie tylko jako lekarz. Koreańczycy z północy, czyli wrogowie są dla niego takimi samymi ludźmi jak inni. Typowy przkład humanisty rzuconego w wir wojny.
Traper przyjaciel Sokolego Oka jest równie zdolnym chirurgiem i także nienawidzi wojny. Znany jest także jako lekarz koreańczyków. Dotrzymuje kroku pzryjacielowi we wszystkich kawałch i mimo, że żonaty nie stroni od wdzięków pielęgniarek. /Tak na uczucia działa wojna - zdają się mówić twórcy serialu/.
Półkownik Henry, dowódca MASH, dobry lekarz ale jak sam mówi jako dowódca jest tylko figurantem, bo wszysrtko za niego robi Radar. Nie mniej, gdy trzeba podjąć trudną decyzję z reguły, choć z oporami, podejmuje właściwą. Trudno mu się znaleźć pomiędzy zwykłymi, ludzkimi odruchami, a regulaminami wojskowymi.
Frank Barns - czarny charakter serialu. Do MASH dostał się jako ochotnik, choć chirurg z niego mierny, a swoją głupotą przewyższa wszelkie znane mi postacie filmowe. Jest przy tym zarozumiały i fanatycznie wierzy w "świętą sprawę" i posłannictwo amerykanów w tej wojnie. Zwolennik przestrzegania regulaminu nie może się znaleźć w swobodnej atmosferze 4077 MASH-a. Jest obiektem ciągłych kpin i kawałów, ze strony kolegów.
Margaret "Gorące Wargi" - przełożona pielęgniarek, bliska przyjaciółka Franka, jest bardzo złożoną postacią. Z jednej strony pragnęłaby przestrzegać regulaminu i karać tych, co go łamią, z drugiej docenia umiejętności Sokolego Oka (zwłaszcza w późniejszych sezonach) i jego głęboki humanitaryzm. 
Radar, pisarz MASH-a, pomocnik dowódcy, posiada fenomenalną intuicję, pozwalającą mu z góry przewidzieć polecenia półkownika i z daleka wyczuć wiatraki wiozące rannych. Miły, wciąż jeszcze niewinny chłopak, który wysyła do domu jeepa w częściach.
Ojciec Mulcahy - jezuita, kapelan jednostki. Pomaga na sali operacyjnej, odprawie nabożeństwa w kilku obrządkach, udziela sakramentów i modli się za każdego, zgodnie z wyznawaną przez niego religią. Jest przykładem uniwersalismu religijnego, czyli zdaje się mówić - "nie ważne jak nazywa się twój Bóg i wyznawana przez ciebie religia, ważne, że wierzysz i ja ci pomogę modlitwą dla twojej religii właściwą". 
Klinger - sanitariusz, który chce wydostać się z wojska za pomocą paragrafu 8. Udaje więc wariata przebierając się w kobiece ciuszki - z czasem staje się ekspertem od mody damskiej.
Pomiędzy najważniejszymi postaciami przewija się cała plejada postaci epizodycznych równie wyraziście zarysowanych i równie chararterystycznych. 
Wczoraj obejrzałam ciurkiem dwanaście odcinków z I sezonu i oglądałabym jeszcze, gdyby nie późna pora. Dziś na pewno będę oglądać dalej. Polecam wszystkim miłośnikom dobrego kina.

sobota, 26 października 2013

Takie sobie myślenie ...

Minął już rok od czasu gdy dowiedziałam się, że mam rak. W tym czasie przeszłam operację - usunięto mi wszystkie narządy kobiece, a wraz z nimi wyhodowane zwierzątko w postaci kalafiora i,  jak stwierdzili lekarze, już powinno być w porządku. Nie mniej jeszcze przede mną cztery lata niepewności, zwłaszcza że nie wszystko chce się goić tak jak należy. Męczą mnie ciągłe wyjazdy do lekarza, różne badania i towarzyszące im okoliczności. Nie jest przyjemnie, gdy każdy lekarz chce zbadać wszystko dokładnie, choć pewnie jest to konieczne. 
Dopiero teraz, gdy konieczne stało się systematyczne odwiedzanie lekarzy, dostrzegam jak człowiek jest bezsilny w zetknięciu ze tzw. służbą zdrowia. Konieczność zapisywania się na wizyty i badania kontrolne z pół rocznym wyprzedzeniem, brak jakiejkolwiek możliwości zmiany terminu na realny w razie niemożliwości stawienia się we wcześniej wyznaczonym czy też opuszczenie nie z własnej winy wyznaczonego badania sprawia, że człowiek czuje się uzależniony od instytucji, które z założenia powinny mu służyć. 

Coraz częściej przekonuję się, że żeby być pewnym wizyty u specjalisty, trzeba iść na wizytę prywatnie. Oczywiście żarcik przerysowuje tą sytuację, bo obecnie wiele jest placówek leczących prywatni i nikt nie musi dawać kasy bezpośrednio lekarzowi, ale przecież nie płacimy, co miesiąc haracz na NFZ i to całkiem nie mały, a jak przychodzi, co do czego to płacimy za niezbędne badania.  Gdy skierowanie na morfologię wystawi lekarz z Kościerzyny, to nie mogę jej wykonać bezpłatnie w Przywidzu. Szpital nie wystawi mi skierowania na USG czy TK, bo nie chce za nie  płacić. Więc morfologię robię odpłatnie, a po skierowanie na TK zapisuję się w Centrum Onkologii.
 I tak z moim rakiem jeżdżę do trzech lekarzy (jakby nie można było do jednego) - do szpitala na wizyty kontrolne, do ginekologa w Centru Onkologii po wynik USG i do onkologa. Nie widzę w tym żadnego sensu. Jest to powielanie tych samych badań i zatrudnianie do jednej jednostki chorobowej trzech lekarzy. I jeśli nić się nie zmieni będzie to trwało jeszcze przez cztery lata, bo dopiero po takim okresie będzie można stwierdzić  czy zostałam wyleczona, czy nie. 

poniedziałek, 21 października 2013

Leczo

W czasach wszechobecnego leczo z cukinią i kiełbasą, tęsknię za jego prawdziwie węgierską wersją tej potrawy. Bardzo prosty przepis dostałam od koleżanki, która przywiozła go z wycieczki nad Balaton. Proporcje są bardzo proste, bo wszystkiego bierze się po 1 kilogramie - wołowina bez kości, papryka, pomidory i cebula. Nie należy dodawać przecieru pomidorowego, gdyż zaburza on delikatny smak papryki i duszonej wołowiny oraz słodycz duszonej cebuli. 
Najpierw z wołowiny usuwamy wszystkie grube błony i kroimy ją w kostkę. Następnie przysmażamy na oliwie, zalewamy wodą i dusimy do miękkości. Pod koniec duszenia dodajemy cebulę pokrojoną w grubą kostkę i paprykę pokrojoną w paski. Gdy wszystko już będzie miękkie dodajemy obrane ze skórki i pokrojone w kostkę pomidory. Dusimy to wszystko około dziesięciu minut doprawiając do smaku solą i ostrą papryką w proszku. Gotowe leczo jest doskonałe w smaku. Można je pożywać ze świeżym pieczywem, grzankami lub ryżem. Jest doskonałe zarówno na jednodaniowy, jak i na kolację. Nie jet tanie, ale warte swojej ceny. Smacznego wszystkim, którzy wypróbują.

poniedziałek, 14 października 2013

Jesień w Pomlewie

W Pomlewie panuje "złota, polska jesień". Dni są słoneczne, a więc można chłonąć ciepło naszej gwiazdy. Wokół panuje orgia barw - od jasnożółtej po intensywnie czerwoną i ciemno brązową, a między tym zieleń drzew iglastych. Jest jesień wesoła, pozwalająca cieszyć się życiem i wyciągająca z domu nawet bardzo opornych. Jak to wygląda widać na poniższych fotkach:





sobota, 12 października 2013

Samolot

Lubię latać samolotem. Pierwszy raz leciałam jeszcze na studiach. Wtedy jeżeli były wolne miejsca na pół godziny przed odlotem, to studenci korzystali z 50% zniżki. Lot z Gdańska do Wrocławia, kosztował mnie trochę więcej niż bilet na pociąg pośpieszny (też ze zniżką) więc korzystałam, bo dawało to dużą oszczędność czasu - leciało się 50 min, a ze wszystkimi dojazdami podróż z Gdańska do Środy trwała 5 godzin, a nie 12. Potem długo nie latałam, bo nie było mnie na to stać. Dopiero uruchomienie tanich linii stworzyło nowe możliwości. Dwa razy leciałam Raynair'em do Bremy i z powrotem. A teraz latam do Jacka do Norwegii Wizzair'em. Tym ostatnim lata mi się lepiej, bo i samoloty szersze, i odloty bardziej punktualne, i bagaż można wziąć większy. 
Libię oglądać świat z góry, więc jak dziecko zawsze staram się siadać przy oknie. Bawi mnie zgadywanie nad czym właśnie lecimy i często udaje mi się tego dokonać - oczywiście pomocna jest tu znajomość geografii. Dziś udało mi się zrobić kilka fotek.
Startujemy z Oslo Torp w Sandefiord.

Widok na Oslofiord

Lecimy wprost we wschodzące słońce.

Opuszczamy niebo nad Szwecją (w głębi spomiędzy chmur wystaje Olandia).

Nad Bałtykiem i nad Polską tylko chmury.


czwartek, 10 października 2013

Kronene i Havet

Kronene to urwisko skalne niedaleko Kongsbergu, na którym umieszczono tarcze herbowe królów, którzy w jakiś sposób przysłużyli się miastu. Żeby dojść do Kronene (Korony) z miasta należy wspiąć się dość wysoko stromą uliczką, a potem równie stromą drogą przez las. Droga jest dość uciążliwa i męcząca, ale wszelki trud wynagradzają widoki. Widoczne z góry miasto i przeciwległe zbocza są tak piękne, że nie żałuje się wylanego przy wędrówce potu. 




Wczoraj przy słonecznej pogodzie las zachwycał bogactwem jesiennych barw. Nagie skały, urwiste zbocza, głęboki jar to tylko niektóre z elementów krajobrazu wartych zapamiętania.






Uwieńczeniem wędrówki jest skała z herbami królewskimi. Ostatnio musiały zostać odnowione, gdyż znów prezentują się barwnie. Inskrypcja pod nimi jest wypisana gotykiem - wygooglałam nawet jej tłumaczenie, ale jest ono niezrozumiałe (jak zawsze tłumaczenia przez google tłumacza, dlatego jej tu nie wklejam). 



Jak można odczytać z herbów historia Kongsberga zaczęła się w roku 1624. Miasto zostało założone przez Chrystiana IV, bo w przylegających górach znaleziono srebro. Margrit  Sandemo w "Sadze o Ludziach Lodu" przytacza anegdotę o założeniu miasta. "Król miał założyć Kongsberg, miasto w pobliżu kopalni srebra. Ale był wtedy taki pijany, że gdy miał wskazać, w którym miejscu powinny być wzniesione miejskie budynki, pokazał w odwrotnym kierunku. Tak więc Kongsberg, zamiast leżeć w okolicy zwanej Saggreanden, położone jest w Numedulslagen." W herbach królewskich widać całą skomplikowaną historię Norwegii - rządzili tu królowie duńscy, potem szwedzcy, aż dopiero w XX wieku Norwegia odzyskała niepodległość. Na ścianie skalnej upamiętniono następujących królów:
Christian IV ,  Frederik III (1648) i Christiana V (1685). Po Frederik IV, Christian VI i królowa Sofia Magdalena (1733), Frederik V (1749), Oscar (1845), Oscar II (1890), Haakon VII (1908), Olav V (1962) i wreszcie Harald V ( 1995).

Po drodze na górę znalazłam kilka ciekawych drzew, jak np. poskręcana sosna, czy rozsadzający korzeniami skałę grab.




Niska roślinność to głównie mchy i porosty, nieliczne już grzyby, a w jednym miejscu natknęłam się na kwitnące niecierpki, ale zupełnie inne niż te, które można spotkać u nas. Natomiast nigdzie nie spotkałam tak ostatnio powszechnej a Polsce nawłoci - mam nadzieję, że tu nie dotrze i nie zagłuszy miejscowej roślinności.




Powrót był dużo łatwiejszy, choć znacznie bardziej rozbolały mnie nogi przy schodzeniu z góry. Jeszcze tylko kilka zachwyconych spojrzeń na góry i byłam z powrotem na Peckelsgate.







wtorek, 8 października 2013

Kongsberg c.d. II

Spacerując po Kongsbergu podziwiam nie tylko krajobrazy, ale i przemyślność ludzi, którzy prawie ujarzmili Lagen i trudnym górzystym terenie wspinają się z osiedlami co raz wyżej i wyżej. Myślę, że nawet w erze powszechnej motoryzacji do niektórych z tych miejsc trudno jest dojechać, zwłaszcza zimą. Żeby tam wejść trzeba mieć nie lada kondycję i mocne nogi. Z podziwem patrzę na ludzi, którzy po znacznych stromiznach swobodnie wjeżdżają rowerem. Wiem, że trening od dziecka znacznie im to ułatwia, ale ja bym tak nie potrafiła. Jak można mieszkać tak wysoko nad miastem?


Wczoraj poszłam na zadziwiający most, a właściwie kładkę dla pieszych. Pięknie wkomponowana w krajobraz wyróżnia się tym, że jej powierzchnia jest falista -  jakby płaska nie pasowała do reszty


Rzeka z powodu niskiego poziomu wody odsłania znaczne połacie dna. Takiej Lagen jeszcze nie widziałam i odnoszę wrażenie, że poziom wody przez ostatni tydzień jeszcze się obniżył.  


No i oczywiście wciąż zachwycają mnie góry. Czasami się zastanawiam - góry to czy chmury? Wyraźnie widać skąd biorą się wątpliwości na poniższym zdjęciu. Na następnym niem już wątpliwości to są góry. 



Zauważyłam tu jedną ciekawostkę przyrodniczą - nie wiem czy u nas też tak jest, bo nigdy nie zwracałam na to uwagi. Tu drzewa najpierw żółkną od strony południowej pod czas, gdy północna pozostaje wciąż zielona. Widać to wyraźnie na tej starej lipie rosnącej nad rzeką. Takich drzew jest tu bardzo dużo.


niedziela, 6 października 2013

Jonsknuten

Jonsknuten to szczyt w Górach Skandynawskich, położony niedaleko Kongsbergu. Na załączonej mapce zaznaczony jest czerwonym krzyżykiem w miejscu, gdzie ustawiono wieżę radiowo-telewizyjną. Szczyt ma wysokość 904 m n.p.m., a do wysokości ok. 750 m można dojechać samochodem. W miejscu oznaczonym literką A znajduje się schronisko Knute Hytte. Wybraliśmy się tam dzisiaj popołudniu - pogoda była piękna, słoneczna, więc i widoki z góry były wspaniałe. Góry przybrały się już w jesienna szatę. Wielokolorowe drzewa i pokryte zielonymi porostami skały stanowią ładną oprawę dla widocznych w oddali gór oraz jeziorek górskich. Na tej wysokości lasów jest niewiele, głównie są to nagie skały i pomiędzy nimi powykrzywiane brzozy, koślawe sosny i najliczniejsze świerki. w licznych zagłębieniach rosną wrzosy i mchy, a prawie każdym obniżeniu stoi lub sączy się woda tworząc minijeziorka i niewielkie strumyki. Krajobraz jest surowy ale piękny. 

Szczyt Jonskuten w całej okazałości.
A tak wygląda z większej odległości.

Skały pokryte porostami, koślawe brzozy i pogięte sosny to główny element krajobrazu.

Zza skał wyłania się widok na góry po drugiej stronie doliny.

Piękna pogoda sprawiła, że wielu ludzi wybrało się tu na wycieczkę, samochody licznie parkowały u podnuża urwistego zbocza.

Jeziorko Kongsdammen pięknie prezentuje się w ramie z drzew i stromych skał.

Jeziorko Jonstjern i widoczne w głębi góry, to prawdziwa uczta dla oczu.

Im dalej tym wyżej ciągną się grzbiety - to Góry Skandynawskie w pełnej krasie.

Porosty są intensywnie zielone i kontrastują z szarym, granitowym podłożem.

Pomiędzy skałami wyrosły wrzosy i mchy.

Te porosty zdają się kwitnąć, choć to niemożliwe.

Za Kongsdammen góry ciągną się niemalże w nieskończoność. Ja naliczyłam pięć coraz wyższych pasm.

Porosty w kształcie trąbek? A może to jakiś mech?

Tędy wchodzi się na szczyt. Kolejka nie wozi turystów.

Ścieżka na górę jest kamienista i stroma.

Grzbiet na prawo od ścieżki. (Ten wyższy jest na lewo)

Za Kongsdammen w oddali widać następne jeziorko - Stordammen. 

Samotna sosna na szczycie jednej ze skał opiera się wiatrom.


Dziś nie wchodziliśmy na szczyt, bo byliśmy z dziećmi i nie wyobrażam sobie Jasia wspinającego się po stromej kamienistej ścieżce, choć już próbował. Jadzia przeglądała kamienie i nie przejawiała ochoty do wspinaczki. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się wejść na sam szczyt. Góra wabi swoim urokiem.