piątek, 14 listopada 2014

Jesienna szaruga

Od rana do południa ciemno, a potem też nie lepiej. O trzeciej zaczyna się wieczór i tak przez kolejne dni. Aż chciałoby się zaśpiewać "Durno, chmurno, nieprzyjemnie...", jak Kaczmarek. Listopad jest chyba najbardziej ponurym miesiącem w roku. Pogoda nie dopisuje i żadnej nadziei, ze będzie lepiej, bo jesz ze grudzień przed nami. Może na zdjęciach wygląda to ładnie, ale w rzeczywistości nic ciekawego.

Zdjęcie ze strony: fotogaleria.pl
Widok za oknem rozmazany przez utrzymującą się mgłę i tylko rozjaśniają go pożółkłe igły na modrzewiu. Wesołym akcentem jest stadko sikorek uwijające się przy wywieszonych siateczkach z pokarmem. Przylatują chyba z całej okolicy, bo jest ich dużo i są bardzo różnorodne. Małe modraszki, o niebieskich łebkach zdecydowanie odwiedzają tą ptasią stołówkę najrzadziej.

Zdjęcie ze strony: klub.senior.pl
Dominują bogatki w żółtych fraczkach z czarnym krawacikiem i w czarnej czapeczce. One też najczęściej stroszą piórka i wyglądają na większe, by odstraszyć konkurentki do jedzonka. Toczą czasami wojny między sobą o każdy kęs, prawie tak, jak na poniższym zdjęciu.

Zdjęcie ze strony: ztopics.com
Ptasie mniszki, czyli sikory ubogie w szarych habitach i czarnych kornetach robią wszystko, by nie rzucać się w oczy. One najchętniej wyjadają orzeszki, ze specjalnej tuby. Są urocze mimo skromnego ubarwienia i nie tak wojownicze, jak bogatki. Raczej przemykają się chyłkiem obok tych ostatnich i jak prawdziwe mniszki wolą zostać w cieniu.

Zdjęcie ze strony: fotoplatforma.pl
Na wystawiony w karmniku przy oknie smalec znalazł się też inny amator. Biały kocur sąsiadów już kilka razy odwiedził karmnik, by wylizać smalec. Gdy pojawia się nocą na parapecie wygląda jak duch. Chyłkiem skrada się do karmnika i zagląda do sprawdzając, czy nikt go ie widzi. Jest duży i chyba dominujący na naszym terenie, bo bez skrępowania spaceruje po naszym ogródku i nie boi się kocura drugiego sąsiada.
Opis sikorek rozproszył trochę mój ponury nastrój, choć nie sprawił bym odrobinę bardziej polubiła listopad. Jesienny nastrój idealnie oddaje obraz Marka Langowskiego "Jesienna szaruga".

Reprodukcja ze strony: touchofart.eu





poniedziałek, 10 listopada 2014

Lechia - serce kibica

Kolejny mecz Lechii, to kolejna porażka. Tym razem 2:1 z Koroną Kielce. 




Nie znam rozgrywek personalnych w klubie, ale wydaje mi się, ze to nie tylko zła gra zawodników decyduje o wyniku meczu. Musi być jakaś głębsza przyczyna, że zawodnikom brak motywacji do gry, a trenerom do pracy. Jeżeli drużyna, która skończyła poprzedni sezon na czwartym miejscu nie może wygrać z outsider'ami ekstraklasy, to wskazuje to na poważne problemy w klubie. Nie można wszystkiego tłumaczyć zmianą właściciela i generalną wymianą zawodników. Przy intensywnej pracy trenerów już dawno powinni zgrać się ze sobą i prezentować względnie dobry poziom. Drużyna ekstra klasy nie może grać tak, jak chłopaki z Pomlewa, którzy skrzyknęli się na mecz (tak to momentami wyglądało w starciu z Koroną). Piłka nożna to gra zespołowa i drużyna musi grać razem, a nie każdy na swoje konto. Zadaniem szkoleniowców jest takie ustawienie drużyny, by wszyscy grali razem, a nie przeciwko sobie. Od odejścia Moniza nie widać żadnych efektów pracy trenerów i nie ma drużyny. Jest zlepek indywidualności, a to dużo za mało do dobrej gry.
Zastanawiam się, jak wielkie musi być serce kibica, by mimo kolejnych porażek z nadzieją iść na następny mecz. Mimo niesprzyjającej pogody i słabej postawy zespołu, na meczu z Koroną było ponad osiem tysięcy miłośników Lechii i zaledwie garstka kibiców z Kielc. Jednak momentami tych ostatnich było bardziej słychać niż Gdańszczan. Od entuzjazmu pierwszych minut meczu, do dezaprobaty po drugiej bramce nie trzeba było długo czekać. Nie pomoże tu nawet tłumaczenie, ze gdyby sędzia uznał karnego byłoby lepiej. Przy słabo grającej drużynie nawet takie sytuacje nie pomagają. Generalnie dopóki nie wzmocni się morale zawodników i nie będą oni mieli motywacji do gry kibicom zostanie tylko wielkie serce i nadzieja na zwycięstwo w następnym meczu. 

poniedziałek, 3 listopada 2014

Tobołki z ciasta francuskiego

Uwielbiam improwizować w kuchni. Patrzę na zgromadzone w lodówce zapasy i zastanawiam się, co z nich można zrobić. Dziś wypatrzyłam ciasto francuskie, więc z przygotowywanego wcześniej na pizzę farszu postanowiłam posklejać tobołki i upiec. Na farsz wykorzystałam 20 dag szynki, 0,5  kg pieczarek i dwie duże cebule. Wszystko przesmażyłam na dwóch łyżkach oleju, dodałam soli i pieprzu do smaku. Z całości tylko część wykorzystałam do tobołków, ok. jednej piątej - resztę zachowałam do planowanej wcześniej pizzy. Ciasto francuskie rozwinęłam z paczki, pokroiłam na kwadraty (10x10 cm), na każdym kawałku rozłożyłam po plasterku sera żółtego i farsz, następnie zawinęłam w tobołki, ułożyłam na blaszce i wstawiłam na pół godziny do piekarnika. Po upieczeniu tobołki były gotowe do spożycia. Można je podać do czystego barszczu lub zjadać bez niczego. Wyszły znakomicie, więc polecam każdemu. 

Farsz gotowy.

Tobołki gotowe do zawijania

Zawinięte tobołki.

Tobołki gotowe do jedzenia.
Wczoraj rano taki widok zastałam w kuchni.


Gdy zażartowałam, ze gotuje się obiad z kota, Hirek niemal się popłakał, bo myślał, że babcia mówi serio.