czwartek, 21 lutego 2013

Zima nie odpuszcza


Zima nie odpuszcza




 Pomlewo całe zasypane śniegiem. Dla dzieci to prawdziwy raj. Hirek tarzał się w śniegu, kopał dziury, zasypywał mamę. Na sankach zjeżdżał z górki. Potem nie chciał przyjść do domu mimo, że zmarzł i miał zarumienione policzki oraz czerwony nos.  Napadało przez trzy dni z pół metra śniegu, a miejscami wiatr ponawiewał jeszcze wyżej. Hirek miejscami miał problem z przejściem przez wysokie wały śniegu. Trochę za małe te jego nóżki.

Do Gdańska dojechałam bez problemów. Z pętli w Łostowicach "Dantyszkiem" dojechałam do Centrum Onkologii. Miła pani doktor zbadała mnie i od góry i od dołu, wyznaczyła następne badania, wypisała kilka skierowań i powiedziała, że jest na tyle dobrze, że mogę poprzestać tylko na badaniach kontrolnych. Nie potrzeba żadnej chemii i żadnej radioterapii. Dlatego mogę powiedzieć, że miałam raka. /Najgorsze jest oczekiwanie na wizyty u lekarza i badania diagnostyczne. Na wizytę u ginekologa muszę czekać do 8 kwietnia mimo, że na skierowaniu był dopisek pilne, a na tomograf w Centrum proponowali mi sierpień, a w Akademii koniec kwietnia. Gdyby na moim miejscu był człowiek chory, to mógłby nie doczekać tych terminów. Właściwie to nie chciałam narzekać w tym miejscu, ale po prostu czasami się nie da. Nie ja wymyśliłam NFZ./ Jestem pewna, że mimo  niewielkich komplikacji pooperacyjnych już więcej nie będę musiała dołować się rakiem. Jestem człowiekiem ogólnie zdrowym, więc nawet rak nie da mi rady. Najgorszy był okres przed operacją, kiedy to nie chciałam martwić najbliższych i robiłam dobrą minę do złej gry, a w środku dusiłam w sobie strach i wątpliwości. Teraz gdy wyniki mówią same za siebie jestem już spokojna. Mój wrodzony optymizm każe mi pogodnie patrzeć w przyszłość. Do centrum Gdańska wracałam "Maciejem Płażyńskim"

Specjalnie wymieniłam Dantyszka i Płażyńskiego, bo bawią mnie nazwy nadane tramwajom. Jeszcze trochę, a ktoś wymyśli likwidację numerów. Wtedy zamiast mówić "Pojadę szóstką do Jelitkowa" będziemy mówić " Do Jelitkowa jedziemy Dantyszkiem a na Stogi Schopenhauerem". Można upamiętniać w ten sposób sławnych gdańszczan, ale informacje o patronach powinny być wszędzie widoczne we wnętrzu pojazdu, a nie tylko w jednym niezbyt rzucającym się w oczy  miejscu. Lubię jeździć tramwajem. A trasa z Łostowic przez Chełm jest dość malownicza. Przynajmniej można obejrzeć kawałek miasta. 

Jak zwykle, gdy jestem w Gdańsku musiałam wstąpić do księgarni. Kupiłam kontynuację "Mistrza i Małogorzty" napisaną przez Witalija Ruczinskiego. Ciekawa jestem jak będzie się czytać ten "Powrót Wolanda". Na pewno w tym miejscu wrócę jeszcze do tej książki, ale pierw muszę skończyć inną. Najczęściej czytam rano, gdy daję Hirkowi śniadanie. Oczywiście nie jest to optymalny czas na czytanie, ale potem mam co innego do roboty. Najwięcej czasu zajmuje mi komputer. Swoją drogą nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie czytać. Przecież tyle wspaniałych książek mam jeszcze do przeczytania. A księgarnie działają na mnie jak magnes. Ostatnio w samym centrum Gdańska otworzyli świetną "tanią książkę" więc nie mogę jej pominąć, gdy jestem w mieście. Jakoś nie mogę przekonać się do e-booków. Może dlatego, że nie lubię czytać z komputera. Książkę muszę czuć w rękach, a nie tylko widzieć jej treść na monitorze. Pod tym względem jestem zdecydowaną tradycjonalistką. 





















2 komentarze: