poniedziałek, 25 lutego 2013

Wspomnienia

Wspomnienia

Najdawniejsze moje wspomnienie, to sytuacja w kuchni w Środzie. Musiałam być wtedy bardzo mała, bo niewiele pamiętam. Tato trzymał mnie na rękach, ja płakałam, a mama powiedziała "Ona się boi cienia". Tylko tyle, ale tkwi to we mnie jakoś głęboko. I chyba wciąż jest we mnie jaki irracjonalny lęk przed cieniem. Oczywiście teraz nie płaczę z tego powodu, ale gdy mam wejść w ciemne miejsce lub idę gdzieś nocą czuje lęk, sama nie wiem przed czym. Czasami odnoszę wrażenie, że mój własny cień jest moim wrogiem. Oczywiście są to tylko lęki na granicy świadomości ale tkwią we mnie i czasami dają o sobie znać.

Następne wspomnienie, też chyba dosyć wczesne, wiąże się z moim omdleniem. Wszyscy gdzieś biegniemy, wszyscy skaczą z płotu do ogródka pani Langowej, ja też skaczę i nic więcej nie pamiętam. Później ktoś mi powiedział, że zemdlałam. Podobno jeszcze kiedyś zemdlałam, ale tego już nie pamiętam. Może miałam wtedy ze trzy lata, a może trochę więcej.
Inne wspomnienie wiąże się z tak zwanym zgubieniem się. Bawimy się wszyscy w parku. Jest już wieczór.  Nagle widzę, że Konrad z bańką w ręku, gdzieś biegnie. Ktoś do mnie mówi, że to nie Konrad, ale ja nie słucham - biegnę za nim. Biegniemy przez ogródki działkowe tzw. drugie działki i dobiegamy do rowu. Chłopak się odwraca i przekonuję się, że to nie Konrad. Wystraszona zaczynam płakać. Podchodzi do mnie jakaś kobieta i wypytuje mnie, co się stało. Ja nie wiem, jak to wszystko wytłumaczyć więc nic nie mówię. Dopiero, gdy pyta mnie o nazwisko mówię, kim jestem i kobieta odprowadza mnie do domu. 

Późniejsze wspomnienia układają się w jakąś całość, ale te cztery są oderwane od wszystkiego. Przede wszystkim mam w pamięci wszystkich z naszego i "drugiego" podwórka. Do czasu, aż Gosia zaczęła bawić się z nami ja byłam najmłodsza w cały towarzystwie i chyba tylko dlatego, że Bożena była najstarsza i niejako nami kierowała, nie zostałam z grupy wykluczona - mimo, że naprawdę byłam bardzo mała. Chyba w tamtych latach najbliżej trzymałam się z Teresą Stysiał i Basią Sochą. Były mi najbliższe wiekowo, bo jedna tylko rok a druga dwa lata starsza. Gdy Gosia podrosła to ona stała się moją najbliższą koleżanką. Ale w tedy cała grupa już rozbiła się na mniejsze. Bożena miała inne sprawy, bo chodziła do liceum i wydawała się nam strasznie dorosłą. W wieku pięć - sześć lat bawiłam się gównie z Gosią Rybak, Alą Kij, Edkiem Hawro i Cześkiem Wroną. W tej grupie ja była najstarsza i mogłam przewodzić. Chyba bardzo mi się to podobało. Później Ala od nas odeszła, chyba czuła się lepsza od nas i szukała przyjaciół wśród koleżanek ze szkoły. 

Były to piękne czasy dzieciństwa. Zabawy w chowanego, chłopaki toczący felgę od roweru przy pomocy kija, gry w klasy czy podobne wiążące się z narysowanym na podwórku kołem. Gra w noża zakazana przez dorosłych, była bardzo fascynująca. Gdy na gruzach odkopano warsztat ślusarski nóż został zastąpiony przez stare, zardzewiałe pilniki. Wypady do lasu często dużą grupą, bez opieki dorosłych były wręcz fascynujące. Zimą zjeżdżaliśmy na sankach w parku. Wtedy górka wydawała się nam duża. 

W 1962, gdy zaczęłam chodzić do szkoły przyszła zima stulecia. Mrozy sięgały trzydziestu stopni, nawet u nas Na Dolnym Śląsku, a śniegu napadało tyle, że rów za działkami zginął pod nim. W szkołach przedłużyli ferie i dopiero mogliśmy szaleć na śniegu. Na ulicach nie było samochodów, dominowały furmanki więc staraliśmy się doczepiać sanki do furmanek. Oczywiście woźnice nie zgadzali się na to. Nasze sanki były duże i nieforemne. Teraz by mi się podobały, bo miały w sobie coś stylowego, ale wtedy zazdrościłam innym zgrabnych i małych saneczek. Gdy nadeszła odwilż, zalała nawet park, choć Średzianka była małą rzeczką. 

Nie wiem czy to było wcześniej, czy w tym samym roku. Jechaliśmy na Wielkanoc, ja, Krystyna i mama do ciotki Donaty do Glinian. W Malczycach trzeba było przeprawić się  przez Odrę. Z powodu wysokiej wody nie działał prom i musieliśmy przepłynąć łódką. Nurt był bardzo wartki, woda skłębiona, a łódka bardzo mała. Do dziś pamiętam ten strach. 

Od czasu do czasu latem przyjeżdżał samochód, którego właściciel skupował surowce wtórne, nie za pieniądze lecz za inne towary. Dorośli brali garnki, noże i tym podobne przedmioty,  a my dzieci - wiatraczki, piłeczki i inne zabawki odpustowe. Jednego roku były to latające śmigiełka. Nieskomplikowana zabawka składająca się z kawałka skręconego drutu i lotki z cienkiej blachy. Wszyscy puszczaliśmy lotki, a nawet robiliśmy zawody, kto dalej i wyżej. 

Wspaniałym miejscem zabaw był park. Stary, zarośnięty krzakami, z dużymi połaciami łąk nie koszonych latem. Rosły tam wspaniałe kwiaty, które wszystkie dziewczyny zbierały w bukiety. Zwłaszcza w porze kwitnienie margerytek wyglądało, to pięknie. W parku bawiliśmy się w podchody, a później chłopaki zrobili tam boisko do siatkówki,  na którym rozgrywali mecze. Jedynie transmisje z Wyścigu Pokoju mogły oderwać ich od gry. Ale i było co oglądać. Jeździł Królak, Gazda a potem Szurkowski i Szozda. Wszyscy chcieli zobaczyć, jak wygrywają.   

Pierwszy telewizor był w Hotelu Robotniczym i tam chodziliśmy oglądać "Zorro". W naszym domu pierwszy telewizor, kupił Rybak. Był taki duży z malutkim ekranem. Tak na dobrą sprawę, to z daleka niewiele było na tym ekranie widać. Ludzie opowiadali, że z domów, w których są telewizory wynoszą się szczury, a nasza mama śmiała się, że szczury po schodach idą na telewizję do rybaka.

 Później już po kolei inni sąsiedzi zaopatrywali się w ten luksus. U nas telewizor pojawił się w połowie lat sześćdziesiątych. Był on stosunkowo nowoczesny, choć oczywiście czarno-biały. Wtedy oglądało się program, jak leci, bo nie było wyboru. Ale to wtedy powstały kultowe seriale "Czterej pancerni i pies" oraz "Stawka  większa niż życie". Może i były one propagandowe, ale do dziś oglądam je z sentymentem. Dla nas młodych hitem programu była giełda piosenki, na której prezentowali się wszyscy polscy wykonawcy,  takę ci określani mianem młodzieżowych. Tam można było usłyszeć Niemena, Czerwone Gitary, Mirę Kubasińską, Skaldów i wielu innych wykonawców. Potem we własnym gronie omawialiśmy, kto i dlaczego nam się podobał, a kto nie. W tamtych czasach byłam miłośniczką Seweryna Krajewskiego.

Środę zawsze będę wspominać jako najwspanialsze miejsce na ziemi. Oczywiście dlatego, że tam spędziłam dzieciństwo. Oto Środa Śląska:









4 komentarze:

  1. Witam serdecznie,muszę dokonać małego sprostowania dotyczącego Cześka,dokładnie nazywał się Wawron nie Wrona,pozdrawiam - Wtedy mały brzdąc którego panie czasami pilnowały.

    OdpowiedzUsuń
  2. Witam serdecznie,muszę dokonać małego sprostowania dotyczącego Cześka,dokładnie nazywał się Wawron nie Wrona,pozdrawiam - Wtedy mały brzdąc którego panie czasami pilnowały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za sprostowanie. Pamięć jednak to rzecz ulotna.

      Usuń