sobota, 29 marca 2014

Z pamiętnika kibica 2


Lechia Gdańsk - Piast GliwiceLechia Gdańsk - Piast Gliwice 3:0Mecz 28 kolejki Ekstraklasy pomiędzy Lechią Gdańsk i Piastem Gliwice skończył się godzinę temu. Obie drużyny reprezentują zbliżony poziom i sąsiadują ze sobą w tabeli - przynajmniej tak było do dziś. Pierwsza połowa przeciętna, chwilami wręcz nudna, bez emocjonujących akcji i kontrakcji. Zimno na stadionie doskwierało kibicom, a nie było żadnej skutecznej gry, żeby ich rozgrzać. Za to druga połowa, to jakby nie ten  sam mecz. Już na początku bramkę strzelił Grzelczak - od razu zrobiło się cieplej. Chwilę potem sędzia ukarał Sadajewa grającego w barwach Lechii czerwoną kartką za faul na zawodniku Piasta. Może faul nie był, aż tak brutalny, że wymagał czerwonej kartki, ale ta ostatnia na Lechistów podziałała jak czerwona płachta na byka. To już była zupełnie inna drużyna niż w pierwszej połowie. Już w pięćdziesiątej szóstej minucie Makuszewski podwyższył wynik na 2 : 0 dla Lechii. Mimo braku jednego zawodnika Lechiści dwoili się i troili, tak że kibice nie odczuwali, iż grają w osłabieniu. Jeszcze Vranjes dorzucił swoją cegiełkę i po 65 minutach gry Lechia prowadziła 3 : 0. Najwyraźniej jeszcze było im mało, gdyż nie odpuszczali do końca meczu. Gdy przy piłce znalazł się faulowany przez Sadajewa Nikiema na stadionie rozlegały się gwizdy i wycia. W ten sposób kibice Lechii wyrażali swoje niezadowolenie z niesłusznej,  ich zdaniem, decyzji sędziego. Dopiero zmiana Nikiemy na innego zawodnika ukróciła ten proceder. Sędzia przedłużył czas gry o pięć minut i w ostatniej z nich bramkę dla gości strzelił Ruben Jurado. Mecz skończył się wynikiem 3 : 1 dla Lechii Gdańsk. Górą nasi. Dzięki wspaniałej postawie Lechiści awansowali z jedenastego na ósme miejsce w tabeli.
Na stadionie mimo zimna było ponad 7700 widzów. Niestety sektor gości zajmowała grupka około dwudziestu kibiców Piasta.  Nędzny doping dla Gliwiczan na pewno nie poniósł ich do walki. W hałasie dopingu kibiców Lechii ich głosy nie były wstanie się przebić i tylko w chwilach względnej ciszy słychąć było jakieś okrzyki. Nietety w drugiej połowie zamilkły zupełnie. Im głośniejsi byli kibice Lechii, tym bardziej niedostrzegalni stawali się kibice Piasta. 
To już drugi mecz z rzędu na gdańskim stadionie bez udziału (lub z miernym) kibiców gości. Trochę zaburza to odbiór takiemu kibicowi jak ja. Dla mnie oglądanie meczu to także obserwcja pojedynku pomiędzy kibicami przeciwnych drużyn. Jest ona często barwna i głośna. Nie polega tylko na obsypywaniu przeciwnej trybuny niewybrednymi wyzwiskami. Często rywlizacja kibiców polega na pozytwnym dopingowaiu swoich drużyn poprzez wznoszenie okrzyków , śpiewanie piosenek, powiewanie flagami od rozmiarach od chusteczki do nosa do ogromych, unoszonych przez kilka osób. Liczne transparenty demonstrują miejscowości, z których wywodzą się kibice poszczególnych klubów. Czasmi pojawiają się tranparenty wielkości całego sektoru. Właśnie kibice dają koloryt moczom. Oczywiście piszę tu o pozytywnym kibicowaniu, a nie o burdach chuligańskich wszczynanych czasami na meczach. Te ostatnie należy ukrócić. 



czwartek, 27 marca 2014

W marcu jak w garncu

We wtorek miałam ochotę sparafrazować Turnała i zaśpiewać "A w Pomlewie na Szkolnej pada śnieg". Z nieba leciały wielkie płatki śniegu, a w ogródku zrobiło się biało. Nieprzyjemne przebudzenie i chłodne zimowe przedpołudnie. Popołudniu śnieg zamienił się w dezcz, a ogródek znów zrobił się ponuro szary. W padającym deszczu wszystko było nostalgicznie smutne i nie zachęcało do wyjścia z domu. Ponury dzień zakończyłam na meczu, o którym pisałam w poprzednim poście - też nie budzącym radosnych uczuć. 
Wczoraj dla odmainy pięknie zaświeciło słońce. Powróciła ochota do życia i w radosnym nastroju poszłam do Eli po jajka. Kilometrowy spacer w obie strony dobrze zrobił nie tylko mojemu duchowi, ale i ciału. Przez ciągłe przeziębienia mocno zasiedziałam się w domu tej zimy, więc każdy spacer jest dla mnie rewelacyjnym relaksem. W pełnym słońcu było ciepło i przyjemnie, na poboczu drogi zakwitły małe białe gwiazdeczki, wierzby pokryły się żółtym puchem, a po stawie pływało stado dzikich kaczek, które na mój widok schowały się w krzakach..





Dziś znów pochmurno i ponuro. Ale dzisiejszy dzień rozświetlił mi dawno niewidziany lokator gniazda przy sklepie - z dalekich wojaży powrócił nasz bocian. Narazie jest sam, ale bocianowa na pewno dotrze w ciągu tygodnia. Wiosna nie tylko kalendarzowa zagościła u nas na dobre. Przylot baciana daje nadzieję na to, że zima już nie wróci, że będzie co raz cieplej i co raz więcej słonecznych dni wywabi mnie na długie spacery. W ogródku znalazłam kilka kwitnących stokrotek i nieśmiało wychylające się na świat różowe kwiatki jasnoty.





Z powodu pochmurnego dnia bocian wyszedł trochę nieostro, ale przecież to pierwsze ujęcie bociana w tym roku. Uwielbiam te duże ptaki sygnalizujące swoją obecność głośnym klekotem.

wtorek, 25 marca 2014

Z pamiętnika kibica 1


Lechia Gdańsk - Jagiellonia Białystok

Pojechałyśmy z Basią na mecz Lechii Gdańsk z Jagielonią Białystok. Był to reważ  w ćwiećfinale Pucharu Polski. Ponieważ pierwszy mecz Lechia przegrała 1 : 2, więc żeby awansować do półfinału musiała dzisiaj wygrać, conajmniej dwoma bramkami. Niestety z gry Lechistów nie wynikał ten przymus. Grali poprostu słabo. Niecelne podania, niepotrzebne dryblingi, mało celnych strzałów na bramkę, czytelna dla przeciwników gra głównie prawą stroną to największe bolączki dzisiejszego meczu. Momentami wyczuwało się brak woli walki. Mecz był nieciekawy, a gra nieczysta. Liczne faule psuły widowisko. Sędzia szczodrze obdzielał obie drużyny żółtymi kartkami (Lechia 4, Jagielonia 5) i aż dziw, że nikt nie załapał się na czerwoną. Biało-zieloni zawiedli dziś swoich kibiców. Mimo środka tygodnia i nieciekawej pogody na stadionie stawiło się ponad dziewięć i pół tysiąca ludzi. Wszyscy obecni dopingowali Lechistów, bo sektor gości był pusty. Uzyskany remis nie zadowolił kibiców, bo nie dał awansu do półfinału. Smętne miny opuszczających stadion widzów wyraźnie mówiły o niezadowoleniu z postawy gdańskich graczy. Oczywiście kibice to lud wyrozumiały i do soboty zapomną o niezadowoleniu, i znów z pełnym entuzjazmem będą dopingować swych faworytów w meczu ekstraklasy z Piastem Gliwice. Życzę Lechistom lepszej niż dziś postawy w tym meczu i oczywiście wygranej. Pewnie nie pojadę na ten mecz, bo późna godzina rozpoczęcia, stwarza problemy z powrotem do domu. Nie zawsze można liczyć na to, że ktoś odwiezie (dziś była to Gosia, koleżanka Basi i Łukasza), a ostatni autobus z Gdańska wyjeżdża o 22,30 czyli prawie w momencie zakończenia meczu. Mogli by organizatorzy przesunąć godzinę rozpoczęcia meczy np na 19,30. Na pewno dałoby to możliwość oglądania ich na żywo znacznie większej ilości kibiców. 

niedziela, 23 marca 2014

Planica





Planica to bardzo ważne miejsce dla każdego miłośnika skoków narciarskich. Co roku właśnie tam kończy się sezon zawodów z cyklu Pucharu Świata. Zawsze było to na Letalnicy czyli skoczni mamuciej, ale w tym roku ze względu na jej przebudowę zawody odbyły się na Bloudkovej Velikance czyli dużej skoczni (K 125 m), która została właśnie zmodernizowana. Były trzy konkursy, dwa indywidualne rozdzielone konkursem drużynowym, który odbył się w sobotę. Jedynie w piątek odbyły się one przy słonecznej pogodzie. W sobotę i dziś towarzyszył skoczkom deszcz, ale przynajmniej wiatr nie popsuł rywalizacji.

Historia skoczni w słoweńskiej Planicy zaczyna się w latach trzydziestych ubiegłego wieku. Powstała tam wtedy pierwsza skocznia, zbudowana przez Stanko Bloudka. Była ona wielokrotnie modernizowana, a oecnie jest to kompleks kilku skoczni, z których najmniejsza ma punkt konstrukcyjny K8 , a największa do niedawna K185.  Letalnica jest obecniew prebudowie, a Słoweńcy zapewniają, że już w przyszłym sezonie, będzie można na niej przkroczyć 250 m, czyli pobić obecny rekord świata 246,5 m osiągnięty w Vikersundzie. Wszystkie  skocznie położone obok siebie na zboczu jednego ze wzniesień Alp Julijskich. Wszystkie w otoczeniu zachwycającego krajobrazu gór wysokich, w głębokiej śródgórskiej dolinie. Oprócz skoczni w Planicy znajdują się też trasy biegowe, dlatego, ta słoweńska miejscowość ubiega się o możliwość organizowania mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym w 2019 roku.


SKOKI NARCIARSKIE P? W PLANICY (Kamil Stoch)Tegoroczne zawody w Planicy były bardzo emocjonujące, gdyż dopiero po pierszym konkursie rozegranym w piątek upewniliśmy się, że Kamil Stoch zdobędzie Kryształową Kulę, a losy drugiego, treciego, czartego i piątego miejsca rostrzygnęły się dopiero w konkursie niedzielnym. Prewc z Freundem rywalizowali ze zmiennym szczęściem o drugie miejsce - wyrgał tą rywalizację Prec, a Bardal i Kasai o miejsce czwarte - lepszy okazał się Bardal. Ponieważ Bloudkova Velikanka została niedawno zmodernizowana kilkakrotnie osiągnięto na niej rekord skoczni.  Do dziś najdłużej mianem rekordzisty skoczni, bo aż całą dobę cieszył się Piotr Żyła, który w konkursie drużynowym skoczył 141 m. Dziś jego rekord pokonał Peter Prewc, skacząc na 142 metr. Wspaniały dla Polków był wczorajszy dzień, bo nasza drużyna zdobyła drugie miejsce. Do tej pory z reguły lądowali na czwartym. Tym razem byli lepsi nawet od mistrzów olimpijskich czyli Niemców. Natomiast najwspanialszy moment przeżyliśmy dziś, gdy Kamil Stoch odbierał Kryształową kulę i usłyszeliśmy Mazurka Dąbrowskiego. Teraz trochę odpoczynku dla skoczków i ich ekip. A my kibice czekamy na letnie Grand Prix.

piątek, 21 marca 2014

Błazen królowej



Błazen królowej
Philippa Gregory


Druga część cyklu tudorowskiego Philippy Gregory nie zawiodła mnie. Tym razem akcja powieści obejmuje okres dojścia do władzy i rządy Marii Tudor, zwanej Krwawą Marią i słynnej w historii z mnóstwa stosów rozpalonych w Anglii w celu przywrócenia katolicyzmu.
Narratorem jest młoda przechrzczona Żydówka, uciekinierka z Hiszpanii, która dzięki posiadanemu darowi Wzroku zostaje zatrudniona jako błazen, a właściwie "święty głupiec" najpierw na dworze króla Edwarda, a po jego śmierci uczestniczy w objęciu władzy przez Marię i z kilkoma przerwami trwa przy niej aż do śmierci.  
Autorka opisuje drogę królowej Marii, od uwielbianej przez naród świeżo koronowanej władczyni, po znienawidzoną i wyśmiewaną umierającą samotnie  zwolenniczkę Inkwizycji i jej krwawych metod. Próbuje nawet tłumczyć postępowanie Marii, przytaczając jej punkt widzenia na sposoby nawracania heretyków i płynące z nich korzyści dla duszy. Nie tłumaczy jednak fenomenu dwóch fałszywch ciąży królowej, jedynie pisze o razpaczy kobiety, która oczekuje na dziecko, które nigdy się nie narodzi. Terror Inkwizycji ma sprawić, że Bóg ulituje się nad Anglią i da królowej następcę tronu. 
W świecie spisków i intryg Hanna, główna bohaterka,  obraca się z naiwnością dziecka, którym jest z początku i oddaje swe serce zarówno królowej Marii, jak i jej przrodniej siostrze  i przeciwniczce księżniczce Elżbiecie. Wciąż narażona na niebezpieczeństwo wiernie służy królowej i nawet własne szczęście, i bezpieczeństwo odkłada na później. Inteligentna i wykształcona nie odstaje od innych członków dworu królowej, a dzięki znajomości hiszpańskiego staje się bliska tej ostatniej. 
Książka wciąga, Czyta się ją z dużynym zainteresowaniem, gdyż opisuje stosunkowo mało znany fragment historii Anglii. 

wtorek, 18 marca 2014

Harachov




 Ku mojemu wielkiemu rozczarowniu Mistrzostwa Świata w Lotach Narciarskich w Harachovie zaczęły się i skończyły w piątek. Odbyły się tylko dwie serie skoków indywidualnych, a potem już tak wiało, że nie było szans na rozerganie reszty turnieju. Czertak czyli skocznia mamucia nie był w tym roku łaskawy dla skoczków. Już w piątek wiatr rozdawał karty na skoczni i nie każdy zawodnik miał szczęście i możliwości do wykorzystania swoich narciarskich talentów. Widoczne było to wyraźnie przy skokach Petera Prewca, który w pierwszej serii przy sprzyjającym wietrze skoczył najdalej, a w drugiej przy wietrze z tyłu, zepsuł skok, co spowodowało, że spadł  z pierwszego na trzecie miejsce w klasyfikacji terneju. Generalnie obserwując skoki Słoweńców można dojść do wniosku, że nie potrafią dobrze skakać w niesprzyjających warunkach. Pewnie to kwestia treningu. Nasi skakali równo w obydwóch seriach i Kamil Stoch zakończył dzień na piątym miejscu, a Maciek Kot na dziesiątym. Mieliśmy nadzieję, że w sobotę wszyscy Polacy poprawią swoje notowania, ale jak wiadomo, "nadzieja jest matką głópców" - w sobotę już wiało i dwie kolejne serie skoków zostały odwołane. Tak więc wyniki z piątku stały się ostatecznymi wynikami turnieju - wygrał Freund przed Bardalem i Prewcem. Czwarty był mój idol Kasai, a piąty Kamil. Nadzieje na sukces w konkursie drużynowym też pozostały niespełnione, bo przez wiejący wiatr konkurs się nie odbył.
Skocznia na Czarciej Górze w Harachovie ma już wieloletnie tradycje. Pierwszy obiekt sportowy tego typu powstał tam już w roku 1920, a skocznia mamucia stoi w tym miejscu od 1980 roku. Rekord skoczni wynosi 214,5 m i należy do Fiana Hautamaeki (Matti'ego,  był jeszcze jeden skoczek o tym nazwisku, jego brat Jussi). Z Polaków najdalej na tej skoczni (212 m) skoczył Adam Małysz. Skocznia przez zawodników i trenerów uważana jest za trudną, bo w pierwszej fazie lotu mogą oni trafić na silne uderzenie wiatru, co ma wpływ na jakość i odległość skoku. Ciekawostką jest, że laureat czwatrego miejsca w tegorocznym konkursie lotów Noriaki Kasai był mistrzem świata na tym obiekcie w 1992 roku. Niezłomny Japończyk wciąż jest w formie i z powodzeniem walczy z zawodnikami mogącymi być jego dziećmi.  

środa, 12 marca 2014

Wiosna













W powietrzu czuć wiosnę, a ja nie mogę wyjśc z domu, bo już od tygodnia nie odpuszcza mi katar i kaszel. Narazie kuruję się domowymi sposobami, ale jeżeli dalej nie będzie odpuszczać będę zmuszona iśc do lekarza. Jedynie zza szyby podziwiam prawdziwie wiosenne słońce i nieśmiało wychylające się na świat krokusy.
Jeszcze jest ich niewiele i takie jakiś marne, ale zwiastują już następne, które na pewno ukażą się w najbliższych dniach. W powietrzu czuć wiosenne ciepło, a lekki wiatr sprzyja suszeniu prania na dworze. Lubię zapach prania suszonego na świeżym powietrzu. Jest on tak intensywny, że aż zapiera dech w piersiach. Dlatego, gdy tylko to możliwe wynoszę pranie na podwórko. Na szczęście mam dosyć miejsca na rozciągnięcie linek nad trawnikiem. Współczuję wszystkim mieszczuchom, którzy przez okrągły rok kiszą pranie w mieszkaniu. 

Chciałabym już wypuścić się gdzieś dalej, ale najpierw muszę wyzdrowieć. Nie chcę pogłębiać przeziębienia. Kupiłam sobie pęk żonkili, żeby mieć nnamiastkę wiosny w domu. Zapomniałam, że mogę spodziewać się kwiatów z okazji dnia kobiet. W związku z tym świętem zrobiło się na prawdę wiosennie w mieszkaniu. Od zięcia i wnuka dostałam piękny pęk goździków, a od  szwagra Łukasza  wspaniałe tulipany. Nawet Ziutka doszła do wniosku, że kwiaty to wspaniałe otoczenie do codziennej toalety. Pomiędzy kwiatami spały na zmianą obie kotki, a raz nawet zasnęły razem obok siebie. To ostatnie to rzadkość, bo najczęściej Blacha nie dopuszcza młodej do siebie bliżej niż na metr. 


Moje fiołki afrykańskie na oknie zaczęły właśnie odpoczynek po prawie całorocznym kwitnieniu, a hibiskusy dopiero wypuszczają świeże pędy po zimowym przycinaniu gałęzi. Nim zakwietną jedne i drugie potrzeba trochę czasu, więc kwiaty cięte są jedynymi dodającymi koloru i wiosennej świeżości w mieszkaniu. 
Wciąż jeszcze kwitną przebiśniegi. Już dwa tygodnie stanowią ozdobę trawnika. Piękne białe, niewielkie kwiatki wciąż cieszą oko niczym nie zmąconą barwą i trwałością delikatnych płatków. W tym roku nie musiały przebijać się przez grubą warstwę śniegu, bo ten ostatni zginął zanim jeszcze wystawiły swe białe głóki na świat. Może dzięki temu są tak nieskalanie piękne i trawałe. Badzo lubię te zwiastuny wiosny i cieszę się, że mam je za oknem. Pamiętam, jak w Środzie chodziliśmy zbierać przebiśniegi do lasu. Rosły one na terenie tzw. parku i na starym cmetarzu. Trzeba było iśc dosyć daleko, ale zawsze można było znaleźć je w tych miejscach wczesną wiosną - w Środzie zaczynała się ona wcześniej niż tu na Pomorzu. Poprostu Dolny Śląsk ma znacznie dłuższy okres wegetcji, w związku z czym wiosenna wegetacja zaczyna się już pod koniec lutego. 


poniedziałek, 10 marca 2014

Kochanice króla

Philippa Gregory
Kochanice króla


Oglądałam film pod tym samym tytułem, ale niewiele z niego pamiętam, a to co pamiętam równie dobrze mogło być sceną z innego filmu o tej samej tematyce i tych samych wydarzeniach. Poprostu wszystkie te filmy były tak do siebie podobne, że zlewają się w jedno i zamieszczone w nich sceny mogłyby być w każdym z nich. Z książką jest inaczej. Philippa Gregory, jako historyk z wykształcenia, na pewno podeszła do tematu solidnie i zadbała o poprawność historyczną, a jednocześnia napisała pełną życia opowieść o kobietach żyjących na dworze Henryka VIII. Tytułowe "Kochanice króla" to Maria i Anna Boleyn, ale pięknie zostały sportretowane również inne kobiety żyjące w tym samym czasie i w tym samym miejscu. 
Przede wszystkim z wielkim realizmem oddana została rola kobiet w szesnastowiecznej Anglii. Maria, młodsza z sióstr Boleyn, w wieku dwunastu lat została wydana za mąż za Carey'a i niemalże zaraz poślubie, za zgodą męża, była stręczona królowi, przez własnego ojca i wuja, Thomasa Howarda. Nim skończyła dwadzieścia lat urodziła królowi córkę i syna. Porody odbywał się w nieludzkich wręcz warunkach. Etykieta dworska nakazywała, by kobiety związane z królem rodziły w zamkniętej komnacie, tkaninami odgrodzonej od świeżego powietrza i dziennego światła, ogrzewanej ogniem na kominku niezaleznie od pory roku. Zamykano je w takich warunkach na kilka dni przed porodem. W zaduchu i smrodzie, w bólach wydawały na świat dziecko i pozostawały w zamknięciu do tzw. oczyszczenia. Średnio około dwóch tygodni kobieta przebywała w warunkach przeczących wszelkiej higienie, a nawet zdrowemu rozsądkowi, nic więc dziwnego, że tyle ich umierało po porodzie. 
Gdy Maria rodziła drugie dziecko ojciec i wuj już zaczęli stręczyć królowi, jej starszą siostrę Annę, wychowaną na dworze francuskim. Anna zrobiła wszystko, by zostać nie tylko kochanicą króla, ale także królową. Dzięki umiejętnie stosowanej kokieterii udało jej się zachować zainteresowanie króla swoją osobą tak długo, aż rozwiązał on swoje małżenstwo z Katarzyną Aragońską. Nakważniejszym pretekstem do odprawienia jednej żony i poślubienie młodszej kobiety, był brak męskiego potomka, co w rodzie królewskim w tamtych czasach, było nie lada problemem. Nikt nie wyobrażał sobie nawet, by tron dziedziczyła kobieta. Mniemanie o kobietach w tamtych czasach było, tak niskie, że z góry zakładano iż nie potrafią one rządzić samodzielnie i zawsze pozostają marionetkami w rękch mężczyzn. Pięknie wykłada to Philippa Gregory pisząc jako Maria Boleyn, że zawsze rządzili nią mężczyźni osiągając własne korzyści, a ona nie miała z tego nic, poza kilkoma błyskotkami i klaczą pod wierzch. Anna nie chciała podporządkować się swoim mocodawcom, więc gdy i jej nie udało się urodzić syna, zarówno ojciec, jak i wuj odsunęli się od niej i przeszli do obozu przeciwników, by chronić własną skórę. 
O ile Maria, narratorka, wzbudza sympatię czytelnika, o tyle Anna od początku jawi się jako kobieta ambitna, dążąca do celu nie przebierając w środkach i poświęcającą wszystko i wszystkich dla zaspokojenia swych ambicji. Anna nie zyskuje sympatii czytelnika do końca opowieści i nawet, gdy trafia na szafot rodzi się myśl, że w pełni zasłużyła na los jaki ją spotkał. W tamtych czasach kobiety ambitne, nie potrafiące poporządkować się męskiemu porządkowi świata z reguły kończyły jako czarownice i trafiały na stos lub szafot. 
Na uwagę zasługuje ciepło z jakim autorka pisze o Katarzynie Aragońskiej, która przbyła do Angli by poślubić Artura Tudor, a po jego śmierci została żoną Henryka i była królową Angli przez dwadzieścia lat cierpliwie znosząc liczne zdrady męża i cały czas usiłując wydać na świat następcę tronu. Gdy w końcu stało się to niemożliwe, jej małżeństwo zostało uznane za nie ważne, (bo będąc żoną jednego z braci nie mogła poślubić drugiego) by młoda i ambitna Anna mogła zająć jej miejsce i odebrać jej wszystko, nawet osobiste klejnoty. Tym bardziej Anna nie wzbudza sympatii czytelnika.
Na koniec okładka z filmu DVD, nakręconego według powieści Philippy Gregory. Może szanownym czytelnikom skojarzy się z czymś obsada głównych ról. Ja mimio znanych nazwisk  aktorów, filmu nadal nie kojarzę. Wszystkim polecam książkę. Jest wciągająca i pouczająca. Sądzę, że tło historyczne zostało oddane z pietyzmem, a charaktery postaci są batdzo autentyczne. 

środa, 5 marca 2014

Poszukiwaie wiosny



W poszukiwaniu wiosny zaszłam w piątek do Jadzi. U niej zawsze najwcześniej wychodzą wiosenne kwiaty. Musiałam odwiedzić jej ogródek i sprawdzić, czy oprócz przebiśniegów kwitnie coś jeszcze. I nie zawiodłam się. Na kwiatowej rabatce nieśmiało wygladały różowe pierwiosnki, a obok wychylił główkę biały anemon. Żonkile. które u Jadzi zakwitały zawsze najwcześniej wyszły już z ziemi i zwiastują rychłe kwitnienie. Aż serce rośnie na myśl, że w tym roku wiosna nas nie zawiedzie i przyjdzie na czas. W całym Pomlewie słychać żurawie, a niedługo pewnie zawitają bociany. Już nie moge sie doczekać, kiedy pojawią się w pobliskim gnieździe. Zawsze, gdy wracają z dalekich wojaży cieszę się, jakby wrócił do domu, ktoś wyjątkowo bliski. Ich klekot brzmi wtedy, jak cudowna muzyka i nie przeszkadza mi do końca lata. Dopiero jego brak odczuwam jako swoisty dyskomfort. Co raz dłuższy dzień, co raz więcej słońca i od razu mimo kataru i silnego przeziębienia czuję się lepiej. Uwielbiam wiosnę.

U Jadzi byłysmy razem z Elą. Babskie ploteczki, to świetny sposób na spędzanie wolnego czasu. Od Eli można się dowiedzieć, co nowego słychać w Pomlewie i okolicy. Ja rzadko wychodząc z domu nie zbieram tylu informacji, co Ela. Zresztą jeżeli chodzi o "wieści gminne" zawsze byłam trochę "do tyłu". Poprostu nie mam plotkarskiej natury i choć lubię od czasu do czasu poplotkować nie entuzjazmuję się każdą wpadką sąsiadów, czy radosnym wydarzeniem za płotem. Niech każdy żyje po swojemu i mnie pozwoli tak żyć.


Miałam ostatnio bardzo wypełnione dni. Moje wnuki,  Jadzia i Jaś były u drugiej babci, więc w sobotę pojechałam ich odwiedzić. Przy okazji zawiozłam Tadkowi trochę książek na Kindla, bo właśnie sobie kupił. W poniedziałek musiałam zająć się wnukami, bo babcia Basia szła do pracy. Zajęło mi to cały dzień i już nic nie chciało mi się robić po powrocie. Wczoraj dla odmiany Jacek i Zosia odwiedzili nas z maluchami. Wiać jak szybko dzieci rosną. Teraz Jadzia i Hirek bawią się już razem, bez awantur. Jaś jeszcze zostaje trochę z boku, ale i on wkrótce dorośnie do wspólnej zabawy. Po rosnących wnukach widać upływający czas. Jeszcze nie tak dawno uczyły się chodzić, a dziś już przedszkolaki. Ani się obejrzymy jak pójdą do szkoły. A my zostajemy w tyle.