czwartek, 17 września 2015

Camilla Läckberg

Zdjęcie ze strony: http://zainfekowana-ksiazka.blogspot.com/
Przeczytałam ostatnio kilka kolejnych kryminałów Camilli Läckberg i z ręką na sercu mogę polecić je każdemu miłośnikowi zagadek kryminalnych. Wszystkie pozycje z cyklu o Erice Flack powiązane są ze sobą losami głównej bohaterki i jej bliskich. Oprócz zagadek kryminalnych można śledzić perypetie życiowe Eriki i Ptrika od ich poznania się, poprzez kolejne ciąże i porody,  aż do szczęśliwie żyjącej rodzinki. W tle poznajemy także losy siostry Eriki Anny i przyjaciela Eriki Dana, których drogi w pewnym momencie splatają się ze sobą. Läckberg z dużą dozą humoru opisuje problemy ciążowe Eriki, tak że czytelni od razu zastanawia wie, że sama musiała też to przechodzić. Nawet nie znając życiorysu pisarki od razu można się domyślić, że jest matką. Równie wiarygodnie bowiem opisuje problemy matki zajmującej się niemowlęciem. Podobnie wiarygodna jest w opisach życia swoich bliskich i przyjaciół. Fällbacka i okolice w książkach Läckberg przedstawione są w sposób obrazowy i wyrazisty, tak że człowiek łatwo może sobie wyobrazić opisywane krajobrazy, a zaglądając na zdjęcia w Internecie niemalże rozpoznaje opisywane miejsca. 

Zdjęcie ze strony: en.wikipedia.org

Intrygi kryminale w powieściach Läckberg są konstruowane w nader interesujący sposób i wciągają czytelnika, tak że trudno oderwać się od lektury. Ciekawe jest ilustrowanie dawnych wydarzeń, które mają wpływ na bieżącą zbrodnię i często ułatwiają rozwiązanie zagadki. Niemalże do ostatniej strony czytelnik ma problem z wytypowaniem mordercy, a gdy już wie, kto popełnił zbrodnię dostrzega jak pięknie autorka prowadziła go do rozwiązania zagadki. Wystarczyło tylko odpowiednio powiązać fakty, poszlaki i wspomnienia z przeszłości, żeby odkryć zbrodniarza i jego motywy. W każdej książce jest inna zbrodnia i inne jej podłoże, ale wszystkie łączy przeświadczenie, że przeszłość ma znanczy wpływ na życie współczesnych i nie jesteśmy w stanie oderwać się od korzeni. Polecam autorkę wszystkim miłośnikom książek, nie tylko maniakom kryminałów. Warto przeczytać.
Z cyklu o Erice Flack jest już kolejna pozycja "Pogromca lwów", ale tej nie zdążyłam jeszcze przeczytać. Ponad to nie mniej interesująca od pozostałych jest zagadka kryminalna w powieści "Zmieć śnieżna i woń migdałów" łącząca się z pozostałymi postacią młodego policjanta Martina Mohlina występującego pozostałych kryminałach Läckberg. Nie znam innych powieści tej pisarki ale na podstawie tego, co przeczytałam mam o nie bardzo wysokie mniemanie i nie podoba mi się, gdy nazywana jest szwedzką Agatą Christie, bo jest zupełnie inna od "Agatki", którą także bardzo wysoko sobie cenię. 

Zdjęcie ze strony: fjallbackainfo.com

Czarna wdowa

Zdjęcie ze strony: http://www.sadistic.pl/
Spotkałam się ostatnio z zarzutem, że nie ubieram się na czarno mimo, że jeszcze nawet pół roku nie minęło od śmierci Gienka. Zaczęłam się więc zastanawiać na czym polega żałoba. Czy koniecznie trzeba spowijać się w czerń, żeby odczuwać smutek po utracie bliskiej osoby. Praca w szkole nauczyła mnie ukrywać uczucia. Nie można było rozkleić się przy uczniach, nawet jeżeli prywatne zmartwienia mocno doskwierały. Nauczyciel, przynajmniej wtedy musiał mieć w sobie coś z aktora, bo parafrazując znany przebój "lessons must go on". Dlatego i teraz mimo żałoby w sercu, staram się żyć normalnie i nie narzucać innym swojego smutku. Stąd i mój ubiór nie koniecznie wskazuje na żałobę, mimo że raczej unikam jaskrawych kolorów. Czerń jest nie jest zbyt twarzowa, a nie pomoże to nikomu, gdy będę wyglądać jak strach na wróble. Myślę, że nie bez przyczyny jeden z najbardziej jadowitych pająków nosi miano czarnej wdowy. Często bowiem, przesadne epatowanie żałobną czernią jest odbierane negatywnie, jako żałoba na pokaz. Nigdy nic nie robiłam na pokaz, więc i teraz nie zamierzam być czarną wdową, a co mam w sercu jest tylko moją sprawą. 

czwartek, 3 września 2015

Po urlopie

Skończył się wakacje czas więc skończyć blogowy urlop. Od ostatniego wpisu po raz kolejny zostałam babcią. W związku z tym dokonaliśmy całkowitego przemeblowania w domu. Młodzi zajęli pokoje, które dotychczas przynajmniej teoretycznie należały do mnie i do Gienka, a ja przeszłam do ich pokoju. Jestem teraz na własnych włościach, choć mimowolnie nasuwa się refleksja, że Gienek odszedł, by zrobić miejsce kolejnemu pokoleniu - w lipcu urodził się Maciek. Na przeprowadzce zyskaliśmy wszyscy - Hirek i Maciek mają oddzielny pokój, Basia z Łukaszem mają więcej miejsca, a ja nie mieszkam już w przestrzeni wspólnej. Sama świadomość, że gdy będę chciała mogę zamknąć drzwi i odizolować się od reszty domowników jest bardzo krzepiąca. Czasami, gdy za oknem widzę przelatującego motyla przypominam sobie cytrynka z pogrzebu  i wbrew racjonalnemu myśleniu, zastanawiam się, czy to nie Gienek przyleciał skontrolować sytuację. Już przywykłam do tego, że go nie ma, ale jednak ciągle czegoś brakuje. Dobrze zrobiły mi kwietniowo-majowe wojaże. Pozwoliły oderwać się myślami od tego, że zostałam sama. Potem przemeblowanie i częściowy remont w domu, narodziny Maćka i wszystkie zmiany odciągają myśli od żałoby, ale każda wizyta na cmentarzu przywodzi wspomnienia. Nie afiszuję się z moim smutkiem i nie noszę żałoby, bo nie cierpię ubierać się na czarno, ale to nie znaczy, że zapomniałam i nie odczuwa żalu. Nie miałam czasu na przygotowanie się na odejście Giena i teraz wciąż myślę o tym, czego sobie nie powiedzieliśmy, a co należało powiedzieć. Trudno stało się i trzeba  żyć dalej. Może nie jestem, jak mój hibiskus, który odrodził się niemalże, jak feniks z popiołów po całkowitym spisaniu go na straty, ale staram się iść na przód i nie zapominając o tym, co minęło. 
Wspomniany hibiskus był już zupełnie suchy, bo zdecydowanie zaszkodził mu remont mieszkania więc wyniosłam, go przed dom z myślą o wyrzuceniu go na śmietnik. Stał tak z miesiąc demonstrując kilka smętnych, uschniętych liści. Pod koniec lipca przyszła burza i dwa dni później mój hibiskus obsypał się mnóstwem młodych, intensywnie zielonych listków. Przyniosłam więc go do domu i znalazłam mu miejsce na komodzie. Dziś nie ma śladu po smętnie suchych badylach. Ostatnio wypuścił mnóstwo pączków kwiatowych i zaczynają pojawiać się piękne czerwone kwiaty. Chińskie róże dobrze czują się w naszym domu, więc i ten "feniks" pewnie przypomniał sobie, że o niego dbałam i postanowił powrócić do pełnej świetności. Oczywiście dostał odpowiednią dawkę nawozów, a po przekwitnięciu zostanie starannie przycięty, żeby jeszcze długo mógł mnie cieszyć pięknymi kwiatami.