
Dopiero teraz, gdy konieczne stało się systematyczne odwiedzanie lekarzy, dostrzegam jak człowiek jest bezsilny w zetknięciu ze tzw. służbą zdrowia. Konieczność zapisywania się na wizyty i badania kontrolne z pół rocznym wyprzedzeniem, brak jakiejkolwiek możliwości zmiany terminu na realny w razie niemożliwości stawienia się we wcześniej wyznaczonym czy też opuszczenie nie z własnej winy wyznaczonego badania sprawia, że człowiek czuje się uzależniony od instytucji, które z założenia powinny mu służyć.
Coraz częściej przekonuję się, że żeby być pewnym wizyty u specjalisty, trzeba iść na wizytę prywatnie. Oczywiście żarcik przerysowuje tą sytuację, bo obecnie wiele jest placówek leczących prywatni i nikt nie musi dawać kasy bezpośrednio lekarzowi, ale przecież nie płacimy, co miesiąc haracz na NFZ i to całkiem nie mały, a jak przychodzi, co do czego to płacimy za niezbędne badania. Gdy skierowanie na morfologię wystawi lekarz z Kościerzyny, to nie mogę jej wykonać bezpłatnie w Przywidzu. Szpital nie wystawi mi skierowania na USG czy TK, bo nie chce za nie płacić. Więc morfologię robię odpłatnie, a po skierowanie na TK zapisuję się w Centrum Onkologii.
I tak z moim rakiem jeżdżę do trzech lekarzy (jakby nie można było do jednego) - do szpitala na wizyty kontrolne, do ginekologa w Centru Onkologii po wynik USG i do onkologa. Nie widzę w tym żadnego sensu. Jest to powielanie tych samych badań i zatrudnianie do jednej jednostki chorobowej trzech lekarzy. I jeśli nić się nie zmieni będzie to trwało jeszcze przez cztery lata, bo dopiero po takim okresie będzie można stwierdzić czy zostałam wyleczona, czy nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz