wtorek, 3 czerwca 2014

Środa Śląska wspomnienie



Namierzyli mnie ostatnio z Gazety Średzkiej. Zainspirowało mnie to do napisania o Środzie takiej, jaką pamiętem z dzieciństwa. Małe, trochę senne miasteczko, w którym nigdy nic sie nie działo. Największy tłum ludzi przewalał się przez miasto w dni targowe. Oczywiście były dni wyjątkowe, jak np 1 Maja, czy uroczystości kościelne, ale to zdarzało sie na tyle rzadko, że miało szczególne znaczenie, a tłumy były tak wielkie, że można było się zgubić (mając trzy czy cztery lata). Miasto wyglądało wtedy zupełnie inaczej niż dziś. W samym centrum, niedaleko pomnika Rolanda była stacja benzynowa - czy komuś dzisiaj, coś takiego przyszłoby do głowy. Z drugiej strony ratusza znajdował się "dworzec autobysowy" czyli kilka miejsc wydzielonych dla zatrzymujących się autobusów. Na pozczątku - ot tak prosto z chodnika można było wsiąść do autobusu, a później oddzielono część placu barierką z łańcuchem i wydzielono z teren dworca. Pamiętam jak tato, pracujący w firmie budowlanej stawiał blok widoczny za autobusami, ale nie mogę sobie przypomnieć jak to wyglądało zanim ten blok powstał.

Gdy byłam bardzo mała funkcjonował jeszcze basen za "kajakami" i chodziliśmy tam się kąpać. Pamiętam, że i na "kajaki" czyli staw rekreacyjny  chodziliśmy z rodzicami. Musiałam być wtedy bardzo mała, ale pamiętam jak pływałam kajakiem razem z tatą. Później i "kajaki" i  basen poszły do remontu, i póki mieszkałam w Środzie, czyli do 1974 roku nie było widać jego końca. Kajaki w końcu oddano do użytku, a co się stało z basenem nie wiem. Przy "kajakch" w parku stał ładny pałac zamieniony w budynek wielorodzinny. Otaczał go zaniedbany ogród. Znalazłam tylko współczesne zdjęcie tego miejsca na pierwszym planie "kajaki" ze sztuczna wyspą, a w głebi bryła pałacu..


Cóż, na ułomnośc pamięci nie można nic porzdzić. My mieszkaliśmy na uboczu, w pięciorodzinnym budynku przy ulicy Nowotki 39. Z drugiej strony domu, za niewielkimi ogródkami biegła linia kolejował łącząca miasto z dworcem kolejowym położonym o 2 kilometry od miasta. Do stacji mieliśmy niedaleko, a pociągi kursowały na tyle punktualnie, że mama traktowała je jako wskaźnik czasu. "Jedzie ciuchcia, niedługo tata wróci z pracy" mówiła. Za ulicą znajdowało się cudowne miejsce - stary park - ogromny, niesamowity plac zabaw dla wszystkich dzieciaków z okolicy, z niezliczoną ilością atrakcji - dzrewa, po których można było się wspinać, krzaki, w któych można było się chować, zarośnięte dróżki i niewielka górka do zjeżdżania na sankach. Przez park chodziliśmy do miasta. Za mleczarnią była druga, mniej ciekawa część parku z cuchnacym ściekiem i Średzianką, na której zamontowany był jaz - to było ciekawe miejsce, ale nie wolno nam było tam chodzić, bo koło jazu było dość głeboko. Pamiętam, jak jednego roku wiosną Średzianka wylała i zalała, nawet "naszą" część parku. 

Do szkoły zaczęłam chodzić w  1962 roku. Znajdowała się ona przy ulicy Żymierskiego, obok milicji. W roku podwórka szkolnego widoczna była stara baszta w murach miejskich. Była już mocno zrujnowana i później ją rozebrano. Po drodze do szkoły już na ulicy Świerczewskiego mijałam duży pałac przytulony do murów miejskich. W tamtych czasach mieszkało w nim wiele rodzin, w tym dwie dziewczyny z mijej klasy. Do pałacu można było wejśc od ulicy Świerczewskiego lub od ulicy 1-go Maja. Przy pałacu znajdował się duży ogród, a zpodwyższenia, a którym stały mury miejskie można było zjeżdżać na sankach. Nigdzie nie znalazłam zdjęcia pałacu, a przecież był on bardzo ciekawy, choć może nie zabytkowy.  Szkoła była . mała, więc z czasem połączono ją z nowo wybudowaną "tysiąclatką" i juz od piątej klasy chodziłam do tej ostatniej. Było to na drugim końcu miasta, a więc bardzo daleko.  Chodziliśmy najczęściej uliczkami za murami miejskimi obok parku miejskiego - ten był zadbany, w przeciwieństwie do naszego.
Najbardziej utkwiły mi w pamięci masywne bryły śrdzkich kościołów, ratusz  z imponujacą wieżą i mury miejskie prawie ze wszystkich stron otaczające dawne miasto, i dość dobrze zachowane. Wyróżniały się też dwa urzędowe budynki przy ulicy Wrocławskiej. W jednym mieścił się Komitet Prtii, a w drugim chyba urzędy powiatowe. Kawałek dalej stał gmach Liceum. Gdy byłam dzieckiem wydawał mi się bardzo duży, a w zachwyt wprowadzała mnie aula z ogromnymi oknami. Gdy sama chodziłam do Liceum proporcje  się zmieniły i ani gmach nie był tak duży, ani aula tak zachwycająca. 
Zawsze będę wspominać Środę z sentymentem. Gdy czytam w Gazecie Średzkiej o strzelaninie na ulicach maiasta zastanawiam się, co się stało z tamtym spokojnym, trochę sennym miasteczkiem z mojego dziciństwa.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz