wtorek, 17 września 2013

Gdynia

Ze wszystkich części Trójmiasta zawsze najbardziej lubiłam Gdynię. Miasto nowe, wybudowane z rozmachem, otwarte na morze i  żyjące z morza - prawdziwe miasto portowe. W Gdyni najbardziej wyczuwało się, że jest oknem na świat. 


W Gdyni mieliśmy większość zajęć, bo właśnie tam znajdował się główny budynek wydziału Biologii i Nauk o Ziemi  Wysiadaliśmy na Wzgórzu Nowotki (dziś św. Maksymiliana) i przez skwer obok Urzędu Miasta wychodziliśmy na ul. Czołgistów (dziś Piłsudskiego), gdzie mieliśmy zajęcia. Czteropiętrowy budynek nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale zawsze wspominam go z sentymentem.


Nasza mała grupka z roku była ze sobą dość blisko związana i często na zajęcia jeździliśmy grupowo - przynajmniej ci, którzy mieszkali w akademiku. Na drugim roku w tym gmachu na ostatnim piętrze mieliśmy zajęcia z filozofii, na które wykładowca dość często się spóźniał. Gdy mijało 15 minut zjeżdżaliśmy windą na dól, żeby nie spotkać przypadkiem biegnącego po schodach pana, i szliśmy do Danki na brydża. Danka mieszkała w pięknym miejscu, na szczycie Kamiennej Góry w domu, którego okien był widok na zatokę.


Najpiękniejszym miejscem w Gdyni był dla mnie zawsze Skwer Kościuszki z przynależnym do niego Basenem Jachtowym. Tam najbardziej lubiłam chodzić na spacery, podziwiać jachty i marzyć o dalekich podróżach. 


O każdej porze roku wyglądał on inaczej. Latem pełen jachtów i różnobarwnego tłumu żeglarzy i oglądaczy. Jesienią z pustoszejącymi powoli pirsami i jachtami wyciągniętymi na brzeg. Zimą z oblodzonymi falochronami i w czasie wiosennych sztormów z przelewającymi się przez nie falami. zawsze jednak był piękny w swej zamkniętej formie.


Przy skwerze często cumowały też różne jednostki, oprócz "Błyskawicy" i później "Daru Pomorza". Można się było napatrzeć. Kiedyś zacumowały obok siebie "Dar Pomorza" i "Dar Młodzieży" - oba piękne,  żaglowce z imponującymi masztami i zgrabnymi kadłubami (patrząc na takie żaglowce można zrozumieć dlaczego angielscy żeglarze mówili o nich She - ona, a nie It - to).



Na Skwerze stał budynek Wyższej Szkoły Morskiej (dziś Akademia Morska) - tam chodziliśmy na zajęcia z nawigacji. Były to ciekawe zajęcia, choć wiele z tego, o czym się uczyliśmy dziś w czasach GPS-ów jest nieaktualne. Jednakże wiedza o tradycyjnych metodach nawigacji z sekstansem i o zliczeniówce zawsze jest ponad czasowa - a i tego nas uczyli. Na tych zajęciach Dorota wyznaczała trasę z Gdyni do Trondheim po linii prostej, a ja pomiędzy wyspami Morza Egejskiego  wyznaczałam trasę turystyczną.


Za Szkołą Morską w stronę morza stał budynek MIR-u, a w nim znajdowało się Akwarium Morskie. Tam zawsze należało zaprowadzić gości. Niezmiernie ciekawie prezentowała się wystawa zwierząt morskich, zarówno żywych w akwariach, jak i ich modeli, skorup i szkieletów. Uwieńczeniem zwiedzania Akwarium była duża przestrzenna mapa Morza Bałtyckiego, dająca pojęcie o ukształtowaniu jego dna. 



Niedaleko Skweru na ulicy Waszyngtona znajdował się budynek IMiGW, tam mieliśmy zajęcia z meteorologii i metrologii. Lubiłam zajęcia w tym gmachu, pięknie prezentującym się zarówno z zewnątrz, jak i w środku. 


Ze Skweru można było rozpocząć spacer w kierunku Orłowa Bulwarem Nadmorskim, potem plażą i pod klifem. Piękna przechadzka od w pełni "ucywilizowanego" Bulwaru, po dziki, niszczony falami przyboju klif. Od dzieła ludzkich rą po dzieło natury - jedno i drugi piękne, jedno i drugi imponujące.




















Ulice Gdyni zawsze były ruchliwe ale tłum przelewający się po nich często był wielojęzyczny, co w tamtych czasach (lata siedemdziesiąte) nie było zbyt powszechne w innych miastach, nawet w Trójmieście. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz