środa, 1 maja 2013

Zabawy z dzieciństwa

Gdy byłam dzieckiem mieliśmy mało zabawek, więc zabawy trzeba było sobie samemu wymyślać. Kiedyś dostałam od taty pluszowego misia, ale szybko zgubiłam go w parku. Od dziadka Bogusławskiego dostałam dużą lalkę zamykającą oczy i z włosami.
Tak mniej więcej wyglądała moja pierwsza lalka, tylko włosy miała ciemne.
 Była piękna, ale był też z nią ciągły kłopot, bo w trakcie zabawy odrywały się jej ręce lub nogi, ubranko się brudziło a włosy czochrały. Ciągle wymagała naprawy dlatego mama często ją chowała.  Czasami dostawałam małą laleczkę i dla niej szyłam ubranka.

 Częściej była to lalka wycięta z papieru, dla której rysowało się ubranka. Był to istny popis wyobraźni dziecięcej.   Wyglądało to tak, jak na obrazku z tym, że wszystko rysowaliśmy sami - może lalka nie była taka ładna, ale każda była inna.
Pasjami lubiliśmy robić zabawki na choinkę (były one wieszane na choince - przynajmniej w naszym domu) oraz laurki okolicznościowe. W czasach, gdy książki były mało popularne w naszym domu nigdy ich nie brakowało i zawsze był ktoś, kto nam je czytał. Mieliśmy także wszystkie dostępne czasopisma dziecięce i młodzieżowe. Mama bardzo o to dbała i byliśmy chyba jedną z nielicznych rodzin w okolicy, które prenumerowały czasopisma.
Wieczorami już w łóżkach snuliśmy z Krystyną i Konradem jakąś opowieść akcji z wyobraźni, której bohaterami byli Franek, Józek i Janka, a akcja toczyła się najczęściej w czasie wojny. Jako dzieci dużo słyszeliśmy o wojnie i była ona obecna w naszej wyobraźni.
 Świat był wtedy trochę bezpieczniejszy, już jako zupełnie małe dzieci sami bawiliśmy się na podwórku i w starym parku za ulicą. Chłopcy najczęściej bawili się w wojnę biegając z patykowymi pistoletami po krzakach lub toczyli felgę z koła rowerowego przy pomocy szprychy. Była to zadziwiająca umiejętność, której nigdy nie posiadłam. Kiedyś wojna chłopaków z naszej okolicy przerodziła się w prawdziwą bitwę na kamienie z chłopakami z ulicy działkowej. Trwało to ze trzy dni.
Dziewczyny częściej grały w klasy lub skakały na skakance (był to zwykły kawałek sznurka, a nie kupna skakanka). Często w tych zabawach uczestniczyli też chłopcy. 


Było wiele różnych gier w klasy. Wspaniale nadawał się do tego chodnik przed naszym domem ułożony z kwadratowych płyt. Każdy miał swój specjalny kamień, który skwapliwie  chował w sobie tylko znanym miejscu. Graliśmy też w państwa. W tej grze rysowało się na podwórku duże koło i dzieliło na tyle części ilu było graczy. Następnie rzucało się nożem i jeżeli wbiło się ono w ziemię odkrawało się kawałek państwa przeciwnika wzdłuż linii wskazanej przez nóż. Nie była to gra bezpieczna, więc rodzice zabraniali nam w nią grać. Gdy na "gruzach" na posesji obok chłopcy wykopali stare pilniki nóż w tej grze został zastąpiony pilnikiem. 
W parku i na ogródkach działkowych często bawiliśmy się w podchody. Jedna grupa chowała się przed drugą zostawiając po drodze znaki w postaci strzałek i wskazówki w postaci ukrytych listów. 
Naszym szczęściem było to, że mieliśmy dużo miejsca do zabawy - duże podwórko, park, ogródki działkowe a za rowem melioracyjnym pola i las. Oczywiście do lasu mogliśmy chodzić tylko z kimś starszym, ale  był on wspaniały z dwoma ogromnymi dębami na skraju (nazywaliśmy je dwustuletnim i pięćsetletnim - i chyba tyle lat miały). Miałam z pięć lat, gdy w Środzie utworzono pierwszy plac zabaw (tzw. ogródek jordanowski), ale był on daleko od nas i tylko okazjonalnie mogliśmy z niego korzystać.


Znacznie częściej korzystaliśmy z piaskownicy, którą na naszym podwórku zrobiliśmy sami przy pomocy dorosłych, a nasz tato dbał o napełnianie jej piaskiem każdej wiosny. Nawet dzieciaki z "drugiego" podwórka przychodziły się w niej bawić. Nad piaskownicą wznosił się trzepak, który służył nam za drążek do ćwiczeń. 
Mimo braku zabawek nasze dzieciństwo wcale nie było ubogie. Wykorzystywaliśmy różne przedmioty, żeby zrobić sobie zabawki i sami wymyślaliśmy różne zabawy. Przede wszystkim bawiliśmy się w licznych grupach. Mieliśmy doskonały kontakt nie tylko z rówieśnikami ale i ze starszymi, i młodszymi dziećmi. Od starszych dużo się uczyliśmy i zdobyte umiejętności przekazywaliśmy młodszym. Rodzice najczęściej nie mieli czasu, ale też nie odczuwali konieczności opiekowania się nami na każdym kroku. Mieliśmy dużo swobody i bardzo szczęśliwe dzieciństwo. A nasza czwórka miała jeszcze to szczęście, że mama dbała o to żebyśmy zobaczyli coś więcej niż tylko Środę, dlatego często jeździliśmy Wrocławia - co najmniej raz w roku odwiedzaliśmy ZOO. Ponadto mimo, że w domowej kasie się nie przelewało jeździliśmy na różne wycieczki, kolonie i obozy harcerskie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz