"Niech się święci 1 Maja" - to hasło utkwiło mi w pamięci jeszcze z dzieciństwa.
Pamiętam jakie wielkie kiedyś było to święto. Gdy nie chodziłam jeszcze do szkoły mama zabierała nas na oglądanie pochodu, w którym uczestniczyli już Bożena i Konrad. Wtedy byłam zachwycona wielkością i patosem manifestacji, choć wiadomo w Środzie nie była ona największa. Tłum wesołych ludzi, szturmówki, kwiaty, pojazdy przystrojone w brzozowe gałązki, transparenty z hasłami, których jako dziecko nie rozumiałam i portrety przywódców partyjnych i państwowych - Gomułki, Cyrankiewicza, Rapackiego i innych. Młodzież prezentowała układy gimnastyczne, robotnicy maszerowali pod transparentami swoich zakładów, pielęgniarki i lekarze w białych fartuchach - widowisko dziecka niesamowite . W tłumie maszerujących szukaliśmy znajomych. Jeszcze dziś pamiętam tą radość i uniesienie jakie towarzyszyły pochodom.
Gdy zaczęłam chodzić do szkoły sama uczestniczyłam w pochodach. To też było wielkie przeżycie. Najpierw na miejscu zbiórki (z początku był to stadion a potem boisko przy tysiąclatce) trzeba był wysłuchać przemówienia I sekretarza PZPR (Gomułki a potem Gierka). O należyte skupienie i powagę dbali nauczyciele. Potem ruszał pochód z miejscowymi notablami na czele. Pochód był radosny, jeżeli tylko dopisała pogoda, gorzej gdy było zimno lub padał deszcz. My uczniowie już od początku kwietnia ćwiczyliśmy układy gimnastyczne, które prezentowaliśmy w czasie pochodu - byliśmy przejęci i dumni. Potem jeszcze w domu oglądaliśmy w telewizorach transmisje z pochodów w Warszawie i innych dużych miastach Polski. Za Gierka przestano nosić portrety przywódców - były tylko flagi i transparenty. Jednakże najważniejsze było to, że 1 maja rozpoczynał się sezon na lody. W tym dniu w jedynej cukierni w mieście po raz pierwszy sprzedawano lody i ustawiały się po nie długaśne kolejki, ale było warto - w ty6m dniu smakowały najlepiej.
Trochę inaczej podchodziliśmy do tego święta w ogólniaku. Już nie szliśmy w pochodzie chętni i radośni - to jako przymus. Każdy kombinował, jak się urwać z pochodu i nie dać sobie wcisnąć szturmówki czy transparentu. Oczywiście musieliśmy stawić się na zbiórkę, bo sprawdzano obecność, ale nie podchodziliśmy do tego z takim zaangażowaniem, jak jeszcze kilka lat wcześniej.
Na studiach tylko dwa razy uczestniczyłam w pochodzie. Na pierwszym roku proszono nas żebyśmy przyjechali do Gdyni i robili tłum w grupie wydziału BiNoZ (Biologii i Nauk o Ziemi). Wyglądało to trochę smętnie, bo niewielka grupa naukowców i studentów ginęła w tłumie zakładów pracy, szkół i organizacji. Było nas zbyt mało byśmy mogli być zauważalni. Drugi raz na IV roku robiliśmy w Gdańsku grzeczność rektorowi, bo chciał żeby zaznaczył swoją obecność Akademicki Klub Morski w zamian za dofinansowanie do rejsów studenckich. Oczywiście nie mogliśmy mu odmówić we własnym interesie.
Później już przyszły lata osiemdziesiąte i stosunek do obchodów tego święta się zmienił. Nie było już przymusu, a z Przywidza już nikt nie jeździł na pochód. Jedynie w szkołach odbywały się jakieś akademie przypominające o święcie i był dzień wolnego. Z czasem nawet o akademiach zapomniano i częściej organizowano apele upamiętniające 3 maja. Pierwszomajowe manifestacje przez wiele lat za komuny obchodzone tłumnie i radośnie w latach dziewięćdziesiątych i na początku XXI wieku stały się często miejscem starć i bójek różnych opcji politycznych. Dlatego przestały mnie zupełnie interesować, a teraz gdy już nie pracuję ten dzień od innych różni się dla mnie tym, że są problemy z robieniem zakupów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz