Z różnych przyczyn już dawno nie byłam na meczu - nie złożyło się. Dopiero wczoraj udało mi się pojechać na mecz Lechii z poznańskim Lechem. Już dawno nie widziałam meczu, na którym nie byłoby ani chwili nudy. Jedynie ostatnie, doliczone cztery minuty trochę się dłużyły - z obawy by goście nie strzelili w tym czasie gola. Przez całe półtorej godziny na boisku wrzała zacięta walka - stroną dominującą byli Lechiści. Lechici zaciekle się bronili i trochę próbowali atakować, ale skutek nie był zbyt efektywny. Wprawdzie udało im się dość szybko wyrównać, po pierwszym golu Sadajeva dla Lechii, ale drugi to już było dla nich za dużo. Wzystkie bramki padły w pierwszej połowie. Nie odebrało to jednak widowiskowości drugiej części meczu, bo bojowość "naszych" nie pozwalała na chwilę nudy. Biało-zieloni byli wspaniali. Pokonali teoretycznie lepszego przeciwnika, nie dająć mu szans na wyrónanie. Wynik 2 : 1 był zdecydowanie zasłużonym rezultatem, wypracowanym w zaciętej walce. Obydwa gole dla Lechii strzelił Zaur Sadajev - gruziński Rosjanin, grający od niedawna w barwach Lechii - na zdjęciu ten z brodą w momencie otrzymania żółtej kartki. Niepokojący wydaje się tylko stosunek żółtych kartek - sześć Lechia, 1 Lech. Zawodnicy obu drużyn faułowali jednakowo często. Niektóre faule Lechitów były znacznie bardziej ostre i zdecydowane, a jednak sędzia jakby oszczędzał poznaniaków. Za znacznie łagodniej wyglądające przewinienie gdańszczan karał kartkami. Budziło to ogólne niezadowolenie kibiców.
W przeciwieństwie do dwóch poprzednio oglądanych przeze mnie meczy, tym razem trybuna gości była dość mocno wypełniona. Lech jest klubem zaprzyjaźnionym z gdyńską Arką, więc część kibiców przyjechała z Gdyni. Kibice Lechii i Arki są do siebie wrogo nastawieni, a więc są też wrogami kibiców Lecha. Na szczęście zacięta walka na boisku nie dała kibicom czasu na wyrażanie wzajemnych animozji i niecenzuralne hasała bardzo rzadko "latały" z jednej strony trybun na drugą. Nie obyło się oczywiście bez gwizdów i wycia, ale dobra gra obu drużyn tak wciągała kibiców, że zapominali o tych w sektorzach przeciwników i gorąco dopingowali swoich faworytów. Na ponad 16 000 widzów kibice gości stanowili zaledwie niewielki odsetek, a więc ich doping ginął we wrzawie jaką czynili kibice gości, a wśród nich i ja. Taka jest magia tłumu, że gdy człowiek się w nim znajdzie śpiewa, krzyczy i klaszcze tak jak wszyscy, zwłaszcza jeśli emocjonalnie wiąże się z resztą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz