czwartek, 8 maja 2014

Norweskie wspomnienia V

W czwartek, pierwszego maja wzięliśmy z Jackiem Jadzię na spacer do lasu (Zosia z Jasiem zostali w domu). Podjechliśmy kawałek samochodem i wyruszyliśmy pieszo w kierunku masywu Skrimfjella. Pogoda była piękna, słoneczna ale wiał zimny wiatr. W lesie zupełnie się go nie odczuwało więc kolejno zdejmowaliśmy ciepłe okrycia. Jadzia ochoczo maszerowała leśną drogą, ogladała mrówki i wiosenne kwiaty. W Norwegii właśnie była pełnia kwitnienia zawilców i przylaszczek. Co jakiś czas spomiędzy drzew wyłaniał się majestatyczny, ośnieżony masyw Skrimfella. Jego wysokość nie jest imponująca, bo w najwyższym punkcie, wierzchołek Stygmann - 872 metry, ale zdecydowanie wyróżnia się spomiędzy gór otaczjących Skollenborg i ustępuje tylko Jonsknuten. Pewnie, gdybyśmy byli bez Jadzi pokusilibyśmy się z Jackiem o wejście wyżej, ale kochana wnusia szybko się zmęczyła i Jacek musiał zamotać ja sobie w chustę. Z dzieckiem na ręku trudno wspinać się pod górę, więc od podnóża masywu zawróciliśmy w stronę parkingu. Przy drodze mijaliśmy stary trak tartaczny. Może jeszcze nawet używany, bo miał zamontowaną piłę. ale rolki do przesuwania drewna były drewniane, więc na pewno było to dość stare urządzenie. Spotakaliśmy po drodze trochę ludzi, którzy też wybrali się na świąteczną przechadzkę. Niektórzy z nich z plecakami wybierali się chyba na górę - jest tam hytta, czyli coś w rodzaju górskiego schroniska. Minie najbardziej podobał się ok. siedemdzisięcioletni dziadek biegnący truchtem pod górkę i jeszcze witający się z nami radośnie. Plon fotograficzny z wycieczki nie jest może zbyt obfity, ale niektóre zdjęcia chyba się udały.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz