sobota, 17 października 2015

Irlandia II

wg. turkey-visit.com
Paweł z Moniką mieszkają w Galway, więc to miasto i jego okolice były celem naszych wycieczek. Moim cicerone był Andrzej, który już nie pierwszy raz odwiedzał Irlandię. Zaczęliśmy od zwiedzania miasta. Galwey (irl. Gaillimh) to jedno z większych miast Irlandii, położone na zachodnim wybrzeżu w głębi długiej zatoki zamkniętej u wyjścia na Atlantyk trzema wyspami - Aran Islands. Historia miasta zaczyna się w dwunastym wieku od fortu Dun Bun założonego nad rzeką Corib przez króla prowincji Connacht o bardzo złożonym imieniu Tairrdelbach mac Rauidi Ua Conchobair. Około sto lat później miasto przejęli Normanowie. W średniowieczu słynęło ono jako miasto klanów, gdyż rządził nim czternaście klanów kupieckich (12 angielskich i 2 irlandzkie). W tym czasie był to główny port dla handlu z Hiszpanią i Portugalią. Galway odwiedził Krzysztof Kolumb w drodze na Islandię lub Wyspy Owcze i jak zapisał na kartach jednej ze swoich książek, właśnie w tym mieście znalazł dowody na istnienie lądu po drugiej stronie Atlantyku. Później w wyniku wojen miasto podupadło. Swoją świetność odzyskało dopiero pod koniec XX wieku. Dziś miasto jest prężnym ośrodkiem nie tylko przemysłowym, ale i kulturalnym. Słynie ze swoich tradycji celtyckich. Na uniwersytecie w Galway uważanym za jeden z najlepszych na świecie wykłada się język irlandzki, a ulice, place, budynki, środki komunikacji i wiele, wiele innych ma podwójne nazwy - w języku angielskim i irlandzkim. W mieście odbywa się też wiele imprez kultywujących irlandzkie tradycje. 
Tyle o Galwey można dowiedzieć się z Wikipedii, ja postanowiłam opisać je po swojemu. Paweł z Moniką mieszkają we wschodniej części miasta w dzielnicy zabudowanej typowymi nie tylko dla Irlandii szeregowcami - piętrowa część budynku posiada niewielki placyk przed wejściem na zaparkowanie samochodu i symboliczny ogródek z tyłu. 


Dzielnica jest pięknie zagospodarowana, domki choć małe ładne i schludne. Generalnie miło jest mieszkać w takim otoczeniu. Tego typu osiedla zamieszkują głownie imigranci na dorobku. Do centrum miasta dojeżdżaliśmy autobusem - gdy tylko się dało siadaliśmy na piętrze przed dużym, panoramicznym oknem z przodu by podziwiać widoki. W autobusie dość często słyszeliśmy język polski, bo Palków w Galway jest bardzo dużo. Dojeżdżaliśmy do Eyre Square i od razu mogłam podziwiać piękny pomnik - żagle, oraz okno Lyncha.  



Z tego okna burmistrz w 1493 roku dbający o praworządność burmistrz Lynch ogłosił wyrok na swego syna, który z zazdrości o narzeczoną zamordował młodego Hiszpana mieszkającego w domu Lyncha. Wyrok został wykonany przez samego Lynch, bo nikt inny w mieście nie chciał powiesić syna burmistrza. I tak praworządny burmistrz stał się patronem samosądu. Z Eyre Square wyruszyliśmy na zwiedzanie starej dzielnicy łacińskiej i innych ciekawych miejsc w mieście ze słynną Shop Street włącznie. Miasto jest zupełnie inne niż stare miasta na kontynencie. Brak w nim wielopiętrowych budynków, a zarówno w centrum jak i na peryferiach dominuje zabudowa dwu, trzykondygnacyjna. Stara część miasta to typowe miasto portowe z całą masą pubów i małych sklepików. Wiele z nich to dość ekskluzywne butiki nastawione głownie na turystów. Przewija się ich przez miasto bardzo dużo. Na uliczkach starego miasta można spotkać ulicznych grajków wykonujących różne rodzaje muzyki od tradycyjnej irlandzkiej po murzyńskie rytmy włącznie. Nam udało się zaobserwować starego Szkota, który zawędrował do Galway. Miasto zwiedzaliśmy w czasie odpływu, więc w porcie można było zauważyć wiele łódek stojących na kilu, a rzeka Corib szybkim nurtem zmierzała w stronę morza (Andrzej stwierdził, że podczas przypływu płynie pod prą, ale nie miałam okazji tego zauważyć). Wzdłuż brzegu Zatoki ciągnie się piękna promenada Salthill, z której można podziwiać nie tylko Zatokę ale i widoczne na horyzoncie wzgórza Connamara. 

Nazwa tego pubu nawiązuje do ściętego przez Anglików króla Jakuba II, gdyż miasto sprzyjało jakobitom podczas najazdu Cromwalla w XVII wieku. Andrzej zwany Dzibdziusiem pozuje do zdjęcia.





Należy wyprowadzić z błędu wszystkich Polaków. Chorągiewki na ulicach Galway nie są biało - czerwone, lecz biało - bordowe, gdyż takie są barwy miasta.

Pod koniec września był maksymalny odpływ.

W starych murach rozlokowała się ogromna galeria handlowa.


Mój cicerone prowadzi mnie do katedry. Kościołom w Galway poświęcę oddzielnego posta.
Rzeka Corib stanowi oś miasta, ale nie dzieli go na dwie części. Wiele starych i nowych budynków przegląda się w jej wodach, a porośnięte różnorodną roślinnością brzegi stanowią piękny widok. W mieście znajduje się kilka kanałów, progi wodne i jazy, oraz przystań statków wycieczkowych oferujących rejsy na jezioro Corib. Ciekawie wyglądają sterczące z wody filary dawnego mostu kolejowego. 










W mieście jest dużo zieleni. Oprócz starych drzew przyciągają oko liczne gazony z wielobarwnymi kwiatami, zimujące tu w gruncie juki i ogromne trawy z ozdobnymi wiechami. Natomiast mimo, że Irlandia jest katolicka w Galway jest stosunkowo mało kościołów albo nie rzucają się tak w oczy, jak w innych miastach europejskich. Pomiędzy drzewami pięknie prezentuje się Kolegiata św. Mikołaja, w której podobno modlił się Kolumb przed pierwszą wyprawą do Ameryki.






Będąc w Galway dowiedziałam się, że oprócz Oskara Wilde był też inny pisarz tego nazwiska - Estończyk Eduard. Niestety tylko jedna książka tego ostatniego została przetłumaczona na język polski i wydana w 1952 roku. Stąd moja ignorancja.Obydwaj mają swoją ławeczkę w starej części miasta, więc przysiadłam się do nich i choć nie mogłam z nimi porozmawiać, to przynajmniej pozawałowym do zdjęcia.


A na koniec ciekawostka - chyba najmniejsze rondo na świecie.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz