Wczorajszy dzień był najwspanialszym dniem od rozpoczęcia olimpiady. Polacy wywalczyli dwa złote medale. Zbigiew Bródka okazał się mistrzem w panczenach na koronnym dystansie 1500m, a Kamil Stoch zwyciężył na dużej skoczni. Dziś obaj mistrzowie odebrali medale i dwa razy mogliśmy się wzruszyć słuchając Mazurka Dąbrowskiego.
Panczeny oglądałam w przerwach przy gotowaniu obiadu. Dlatego naszego mistrza widziałam tylko w końcówce biegu. Biegnących po nim rywali starałam się juz ogladać w całości i bardzo się denerwowałam, gdy Holender biegł prawie tak samo jak Bródka. Gdy pokazał się jego rezultat bardzo chciałam, żeby to nasz panczenista miał lepszy czas. I wygrał - o trzy tysięczne sekundy. Współczuję Holendrowi, bo przegrał o mgnienie oka, czy jak ktoś wyliczył o 4,3 cm. Nie dziwię się jego trochę kwaśnej minie. Każdy chce wygrać, ale szczęście sprzyja lepszym. Na ogromny szacunek zasłużył Zbigniew Bródka, gdyż w naszym kraju nie ma nawet porządnych warunków do treningu. Jest to wspaniały młody człowiek o wielkim sercu do walki. Na trzecim miejscu znalazł się Kanadyjczyk i przynajmniej w tym biegu została złamana dominacja Holendrów.
Wieczorem na dużej skoczni rozegrał się drugi akt "polskiej soboty" w Soczi. Tym razem Kamil
nie wygrał tak pewnia, jak na skoczni normalnej. W pierwszej serii wraz z Noriakim Kasai wyrównał rekord skoczni, czyli obaj skoczyli 139 m, ale Polak wygrał notami. W serii finałowej Kamil skoczył blizej niż Japończyk i długo, z rozterką w sercu, musieliśmy czekać na decyzję jurorów. Po przeliczeniu punktów okazało się, że Kamil ma ich o 1,3 więcej. Zwyciężył przed Noriakim Kasai i Peterem Prewcem. Na szczególną uwagę zasługuje sukces seniora skoczni Noriakiego Kasai. Ten prawie czterdziestodwuletni Japończyk skakał mimo problemów z kręgosłupem, a jego skoki były znacznie lepsze niż wielu dużo młodszych skoczków. Od wielu lat podziwiam sympatycznego i wytrwałego skoczka Japońskiego i bardzo cieszę się z jego sukcesu. Powinien zyskać miano Niezłomnego. Już zapowiada, że stawi się też na następną olimpiadę.
Sensacją wczorajszego dnia była porażka (bo tak trzeba to nazwać) narciarek norweskich w sztafecie.
Dominujące do niedawna we wszystkich konkursach Norweżki na olimpiadzie nie mogą się odnaleźć. W sztafecie zajęły dopiero piąte miejsce. Murowane faworytki musiały ustąpić miejsca Szwedkom, Finkom, Niemkom i Francuzkom. Piąte miejsce dla biegnących w składzie Weng, Johaug, Jacobsen, Bjoergen Norweżek to totalna klęska. Coś chyba nawaliło w ich przygotowaniach . Z zapowiadanych sześciu złotych medali Bjoergen narazie jest tylko jeden. Z pozostałych tylko Johaug wywalczyła srebro w biegu klasykiem na 10 km. Pięknie natomiast pobiegły Polki i zajęły siódme miejsce, co jak na to, ze mamy tylko Justynę i potem długo, długo nic jest wspaniałym wynikiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz