Miałam dziś piekny sen. Siniły mi się Hawaje. Jak to zwykle we śnie bywa byłam sobą i kimś innym równocześnie. Lądowałam na Hawajach na starym żaglowcu i na pewno nie były to współczesne Hawaje. Dominowała nieskażona przyroda i ubrani tradycyjnie tubylcy. Jednocześie wiedziałam, że jest to pięćdziesiąty stan i że Japończycy zaatakowali Pearl Harbor. Byłam równocześnie dziewiętnastowiecznym żeglarzem i wspólczesną kobietą. Niemniej piękno wysp było niczym nie skalane, rozległe plaże były puste, a po przybrzeżnych wodach pływały tylko tubylcze katamarany. Nad wyspami górował wulkan Manua Kea, a gorąca lawa spływała do morza. Błękit, zieleń i miejscami czerwień były dominującymi kolorami. Tubylcy wystrojeni w kwiatowe girlandy witali żeglarzy przybyłych z daleka, ale gdzieś w tle słychać było pmruk niezadowolenia. Jakby ktoś jeszcze oprócz mojego jednego wcielenia wiedział, co czeka te piękne wyspy i ich ludność.
Oczywiście, ze snu zbudziła mnie chcąca wyjść na podwórko Blacha, ale jakieś ogólne wrażenie pozostało. Zasypiałam ponownie z hawajskimi widokami pod powieką i marzeniami w głowie. Tak bardzo zauroczyło mnie piękno tych wysp, że postanowiłam podzielić się niektórymi obrazkami z czytenikami tego bloga. Może wam też przyśni się taki piękny sen.
Czyż nie są piękne? Każdemu życzę zobaczyć coś takiego nie tylko we śnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz