środa, 6 marca 2013

Ble..ble..ble




Jutro, a właściwie w środku nocy wyjeżdżam z Hirkiem do Norwegii. Samolot startuje o 6.10. ale na lotnisku musimy być przed piątą. Wszystko już gotowe do wyjazdu. Boję się tylko tego budzenia Hirka w środku nocy. Potem  jakoś będzie. Myślę, że nie będzie zbyt marudny i wytrzyma te dziesięć dni bez mamy i taty. Jacek już nastawia się na wczesne wstawanie, żeby po nas wyjechać. Ciekawe jak zareaguje Jadzia. O Jasia się nie martwię, bo on jest zawsze uśmiechnięty. Oczywiście mamy dla obojga prezenty, żeby widziały, że babcia nie przyjeżdża z pustymi rękami. 


Lubię latać samolotem, zwłaszcza przy ładnej pogodzie, gdy mogę podziwiać świat z góry. Do Norwegii leci się nad Jez. Łebskim, można oglądać z góry wydmy w Łebie, potem nad Bałtykiem - z jednej strony widać końcówkę Oladndii i wiatraki wychodzące w morze - i Półwyspem Skandynawskim, a pod koniec nad Oslofiordem z widokiem na norweskie góry. Lądowanie na Oslo Torp nie jest zbyt ciekawe, bo lotnisko jest małe i daleko od norweskiej stolicy. Ciekawostką jest to, że ostatnio komunikaty czytają tam też po polsku. Widocznie tak wielu Polaków korzysta z tego lotniska. Kiedyś spotkałam tam nawet chłopaka z Pomlewa. 





Nie wiem czy u Jacka uda mi się zalogować na mojego bloga, dlatego nie wiem kiedy znów coś tutaj napiszę  Mam nadzieję, że nie będzie z tym żadnego problemu i na bieżąco będę mogła opisywać wrażenia z pobytu w Kongsbergu. Szalenie podoba mi się to miasteczko. Nie jest duże, nie ma w nim tłumów na ulicach, trochę  senne i takie jak ze skandynawskiej sagi w tej najstarszej części. Domki są najczęściej drewniane, z rzeźbionymi elementami, niskie często postawione na zboczu góry, tak że z jednej strony parterowe z drugiej mają piętro, a czasami nawet dwa lub trzy. Uliczki  - wąskie zawsze z górki lub pod górkę. Dominującym elementem jest rzeka - szeroka i wzburzona. 




Na pewno będę chodzić z Hirkiem na spacery, bo lubię chodzić po Kongsbergu. Zawsze podziwiam tamtejszych kierowców, którzy zatrzymują się przed przejściem dla pieszych nawet, gdy ja jeszcze nie wiem, czy chcę przejść przez ulicę. 
Już dość dawno sparafrazowałam dawne powiedzenie i twierdzę, że gdzie diabeł nie może, tam Polaka pośle. Ile razy byłam za granicą zawsze gdzieś spotykałam Polaków, a teraz jest ich zdecydowanie więcej w świecie niż kiedyś. Pamiętam w Leningradzie (obecnie w Sankt Petersburg) mimo, że potrzebne były wtedy zaproszenia i inne cuda niewidy spotkaliśmy dwie załogi jachtów. W Helsinkach w hotelu też w latach siedemdziesiątych spotkałyśmy dziewczyny z Warszawy - a w tedy do Finlandii, też nie było łatwo wyjechać. Na Litwie i Słowacji bez problemów można było dogadać się po polsku. W Bremie też spotkaliśmy Polaków na ulicy. W Norwegii jest ich bardzo dużo. W Kongsbergu zaczepili nas kiedyś na ulicy pytając o drogę do muzeum, a w górach z jednymi ucięłyśmy sobie z Bożeną pogawędkę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz