Wciąż nie mogę się przyzwyczaić do tego, że Gienek już nie żyje. Przez ponad trzydzieści lat był obok mnie, a teraz nagle go nie ma. Pracuję przy komputerze i wydaje mi się, że siedzi w pokoju obok i jak zwykle rozwiązuje krzyżówkę. Zaraz zapyta o jakieś brakujące mu hasło albo przypomni o "dniówce" na piwo. Był tak długo, że teraz trudno przyzwyczaić się do jego braku. Nawet gdy leżał w szpitalu w całości absorbował moje myśli. Potem trzeba było zbyt wiele rzeczy załatwić, by był czas na myślenie. Dopiero teraz gdy wszystko się uspokoiło przychodzi czas na refleksje i uczucie pustki obok. Ten sam dom, ten sam pokój i tylko puste miejsce przy stole i milczący telewizor świadczą o zmianie jaka zaszła w moim życiu. Pogrzeb był tylko wstępem do obecnej pustki. Ceremonia choć piękna był bardzo smutna. Mały kościółek w Pzrywidzu po remoncie wygląda wspaniale, odnowione, zabytkowe organy nadawały uroczystości wzniosłego charakteru, a piękna, wiosenna pogoda podkreśliła tylko smutek rozstania. Było kilka momentów, które szczególnie chwyciły mnie za serce. Najpierw moment pożegnania przy trumnie - ostatnie spojrzenie na męża. Może nie połączyło nas płomienne uczucie, ale przez całe wspólne życie byliśmy sobie bliscy. Potem do kościoła weszła delegacja ze szkoły w Pomlewie. Gdy zobaczyłam dzieci ze sztandarem szkoły łzy same pociekły mi z oczu. Mowa dyrektorki z Przywidza też była wzruszając i nawet nie wiem, czy nie znająca Gienka osoba powiedziała wszystko czy też nie, bo nie byłam w stanie skupić się na tym, o czym mówiła. Jednak najbardziej niesamowity moment przeżyłam, gdy spomiędzy ułożonych przy mogile kwiatów wyfrunął motyl. Niby nic wielkiego - wiosna, ładna pogoda, kwiaty więc motyl był tam jak najbardziej na miejscu, ale jednocześnie była w tym jakaś metafizyka. Na pewno już zawsze cytrynek będzie kojarzył mi się z Gienkiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz